poniedziałek, 4 lipca 2011

Berek

Wchodząc na komendę pierwsze kroki skierowaliśmy do gabinetu Barskiej. Maciek podtrzymując honor mężczyzn otworzył drzwi i ruchem ręki nakazał abym to ja weszła pierwsza mówiąc przy tym swoim zniewalającym głosem:
- Panie przodem.
Spojrzałam na niego zaskoczona, ale pozostawiłam to bez komentarza, ponieważ miewał już  takie przypływy uprzejmości jednak Radwan nie mógł się powstrzymać.
- Wolski jaki z Ciebie dżentelmen.
- Mało już nas takich zostało, więc Andrzejku powinieneś być zaszczycony, ze masz okazję z takim pracować.
- Jestem w niebo wzięty.
- Cieszę się, ze mogłem Cię uszczęśliwić.
- Dobrze panowie myślę, ze już starczy tych uprzejmości. Przejdźmy do rzeczy. – powiedziała Paulina.
- Ok.- powiedzieli chórkiem jak mali chłopcy i wyprostowali się na krześle niczym upomnieni uczniowie w szkole.
- Czyli tak.- zaczęła Barska.- Razem z Andrzejem dowiedzieliśmy się, że nasza denatka rodziła w szpitalu św. Antoniego. Nie wzbudzała żadnych niepokojących podejrzeń. Bardzo cieszyła się z narodzin dziecka.- A wy co macie?- zwróciła się do nas.
- Szczerze mówiąc nic. Kuzynka nic nie wiedziała o ciąży denatki.- powiedziałam.- A czy ktoś odwiedzał nasza ofiarę w szpitalu?- zapytałam Paulinę.
- Pielęgniarka mówiła, że nie.
- Aha.- powiedziałam. W gabinecie zapadła cisza.
- Więc stoimy w miejscu.- skomentował Radwan.
- No.- potwierdził Wolski. Ja w tym czasie zastanawiałam się nad kuzynką naszej denatki, jej dziwnym nerwowym zachowanie. Barska to zauważyła i zwróciła się do mnie:
- Ada? Masz jakąś teorie?- zapytała.
- Zastanawia mnie zachowanie kuzynki ofiary.
- A ta dalej o niej.- bąknął Wolski. Barska spojrzała na niego.
- Dobra. Już się nie odzywam.- powiedział a ja zaczęłam mówić dalej.
- Jak to możliwe, że nie wiedziała o ciąży swojej kuzynki skoro tak się przyjaźniły?
- No jest to jakiś argument, ale nie mamy na to żadnych dowodów.
- Razem z panem komisarzem możemy coś zdobyć.- powiedziałam zerkając na Macka.
- W jaki sposób?
- Popytamy sąsiadów.
- No jest to jakiś  pomysł.- powiedziała. Następnie skierowała się do Andrzeja:
- Co o tym sądzisz?
- Zawsze to coś.
- Dobra to pojedzcie jutro popytać.- spojrzała na zegarek.- Ok. Dochodzi jedenasta. Widzimy się jutro. - powiedziała.


- Nie odpuścisz, prawda?- usłyszałam, kiedy opuściliśmy gabinet Barskiej.
- Nie.- odpowiedziałam przyszykowując się tym samym na monolog uwag Wolskiego jednak niczego takiego nie usłyszałam.
- Tylko tyle?- zapytałam zszokowana.
- Tak. Domyślam się, że zaskoczyłem cię tym.
- I to jak.
- No dobra księżniczko zbieramy się do domu.
Uśmiechnęłam się w duchu na słowo „księżniczko”. Uwielbiam, kiedy tak do mnie mówi. W świetnych humorach opuściliśmy mury komendy. Mimo iż była już jedenasta powietrze nadal było ciepłe.
- Może pójdziemy na piechotkę?- zapytałam.
- Nie wystarczy Ci na dzisiaj spacerów?
- Nie.
- A co ja rano zrobię? Przybiegnę tu po samochód?
- Możesz tak zrobić w ramach joggingu, bo coś mi mówi, że z Twoją kondycją nie jest za dobrze.
- Śmiej się śmiej. Zobaczymy jaką ty będziesz miała kondycje w moim wieku.
- Oj przepraszam nie chciałam urazić dzidziusia.
- Słucham?
- Dziadziuś ma problemy ze słuchem. Może trzeba już pomyśleć po emeryturce.
- Pożałujesz tego.- kiedy to usłyszałam zaczęłam uciekać, a Maciek za mną. I tak oto zaczęliśmy się bawić w berka na policyjnym parkingu. Ku mojemu zdziwieniu nawet nikt z funkcjonariuszy nie pojawił się aby to sprawdzić. Widocznie musieli wiedzieć, że to my, bo któż inny by się tak zachowywał. Biegaliśmy w kółko z dobre pięć minut. Nagle moim oczom ukazała się sylwetka mężczyzny. Szedł w nasza stronę wzywając pomocy. Zatrzymałam się, aby lepiej się przyjrzeć.
- I kto tu jest dziadkiem babusiu?- usłyszałam rozweselonego Wolskiego. Odwróciłam się w jego stronę.
- Maciek ten mężczyzna chyba potrzebuje pomocy.- w momencie kiedy to powiedziałam mężczyzna upadł na ziemię. Pobiegliśmy do niego.
- Proszę pana.- zaczęłam. W jego brzuchu tkwił nóż.
- Dzwonie po karetkę.- powiedział Maciek.
- Co się stało?- zwróciłam się do mężczyzny.
- Moje dziecko… zabrała je… nie żyje…
- Kto nie żyje?- zapytałam.
- Natalka… zabiła ją… zabrała Adasia ratujcie go.
- Kto zabrał?- zapytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi, ponieważ mężczyzna stracił przytomność. Po niecałych pięciu minutach pojawiła się karetka. Zabrała rannego do szpitala. My udaliśmy się zaraz za nimi.
- No to koniec spaceru.- powiedział Wolski, kiedy jechaliśmy do szpitala.
- Na to wygląda. Praca wzywa.


Na korytarzu szpitalnym spędziliśmy dobre cztery godziny. Już prawie usypiałam, kiedy poczułam zapach świeżo parzonej kawy.
- Trzymaj księżniczko.- usłyszałam głos Wolskiego.
- O dziękuje. Jesteś kochany.
- Wiem.
- Co za skromność.
- Nie lubię się chwalić.
Zaśmialiśmy się cicho. Po chwili wyszedł lekarz. Od razu podeszliśmy do niego.
- Państwo jesteście z policji, tak?
- Tak. Co z nim?
- Miał sporo szczęścia. Wyjdzie z tego.
- Kiedy będziemy mogli z nim porozmawiać?
- Jak się wybudzi.
- Dobrze. A ma może pan doktor ten nóż?
- A tak, tak. Staraliśmy się jak najmniej go dotykać.
- Dziękujemy  bardzo. Do widzenia.
- Do widzenia.
Kiedy wyszliśmy ze szpitala było już widno, ale czemu tu się dziwić dochodziła 6 rano.
Nawet nie jechaliśmy do domu się przebrać. Wchodząc na komendę wszyscy się na nas patrzyli.
- To może ja pójdę od razu do Eryka, a ty idź na górę.- powiedziałam do Maćka.
- Ok.
Zapukałam do drzwi laboratorium.
- Cześć.
- Cz.. cześć- zająknął się na mój widok.-  Co ci się stało?
- Nie spaliśmy z Maćkiem całą noc, bo…- przerwał mi.
- Rozumiem.
- Bo siedzieliśmy w szpitalu.- dokończyłam. Na twarzy Eryka zauważyłam zdziwienie.
- A co się stało?
- Usiłowanie morderstwa. Tu masz narzędzie zbrodni. Może uda Ci się ściągnąć z niego odciski. Lekarze podobno bardzo się starali.
- Pewnie.
- To ja lecę na razie pa.
- Ada?- zwrócił się do mnie.
- Tak?
- Przepraszam. Nie powinien…
- Nie ma sprawy.
- Na razie.
- Do zobaczenia.


***Maciek***

Idąc na górę czułem się jak żywy trup. Moje kończyny odmawiały mi posłuszeństwa, a powieki stawały się coraz cięższe. Wszyscy tam zgromadzeni gapili się na mnie jak na jakieś dziwadło. Kiedy dochodziłem do swojego biurka a raczej doczłapywałem się, na swojej drodze spotkałem Radwana.
- Ulala gdzież tak zabalowałeś?- zapytał drwiącym głosem.
- W szpitalu.- bąknąłem i usiadłem na krześle.


Problem z pomysłami.

8 komentarzy:

  1. jaki brak pomysłów ten jest swietny i jak najrezej prosze o wiecej . :***
    notka serio jest fantastyczna

    OdpowiedzUsuń
  2. kobitoooo co za swietna notka ... taka z zycia . i pomysł z berkiem wymiata
    ciąg dalszy ->>>
    szybko :*******
    notka jeszcze raz wspaniała :}

    OdpowiedzUsuń
  3. świetna . :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana notka genialna!! :)
    Czekam na cd! :D
    Pisz szybko ;>
    Pozdrawiam Ewelina ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. świetnie świetnie, jak zawsze dialogi megaaa :)
    Już nie mogę się doczekać kolejnej
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kobieto jesteś genialna! Twoja notka jest świetna. Z resztą ja to kocham czytać każdą Twoją notkę. Twoje pomysły wymiatają, a my możemy ze swoimi się schować. Nie mogę się doczekać wyjaśnienia całej tej historii z dzieckiem. A sprawy kryminalne to opisujesz jak fachowy glina. Gratulacje! Czekam z niecierpliwą niecierpliwością na NN ;)

    3maj się i do następnego ;*

    Ps. Twój brak pomysłów wcale Ci nie szkodzi. Z tych braków pomysłów wychodzą zajefajne opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń