piątek, 24 czerwca 2011

Kuzynka

***Ada***

- Zbieraj się księżniczko. Dzwonił Piotr ma już wyniki sekcji.- powiedział do mnie, kiedy skończył rozmawiać przez telefon.
Po dziesięciu minutach byliśmy już u naszego patologa.
- Cześć. I co masz?- zapytał Maciek.
- Cześć. Przyczyną śmierci były tak jak przypuszczałem ciosy zadane nożem w klatkę piersiową.
-  Coś jeszcze?
- Tak. Ta dziewczyna tydzień temu urodziła dziecko. Nie wiem, czy ważne, ale poród odbył się w szpitalu.- razem z Maćkiem spojrzeliśmy po sobie.
-  Aha. Dzięki.- odpowiedział.
Po wyjściu od Piotra od razu pojechaliśmy na komendę, aby wszystko powiedzieć Barskiej.
- Czyli nie wiemy co stało się z dzieckiem.- powiedziała Barska po wysłuchaniu nas.
Pokiwaliśmy głowami. Następnie Gos ponownie zabrała Barska:
- Co wiemy i denatce?
- Nazywała się Natalia Milcewicz, 23 lata Mieszkała na Apollina 34.
- Byliście tam?
- Jeszcze nie.
- Dobra, to zrobimy tak: ja z Andrzejem sprawdzimy w którym szpitalu rodziła nasza ofiara, a wy jedzcie na Apollina, może czegoś się tam dowiecie.
- Ok.- odpowiedzieliśmy standardowym chórkiem.


Około piętnastej byliśmy na ulicy na której mieszkała denatka. Udaliśmy się pod wskazany numer. Mimo wielokrotnego pukania w drzwi nikt nie otwierał. Szczerze mówiąc to spodziewaliśmy się takiego scenariusza. Kiedy skończyłam z nachalnych pukaniem Maciek chwycił za klamkę, a drzwi się otworzyły. Ten to ma zawsze szczęście.- pomyślałam.
- A ty się tyle natrudziłaś.- powiedział z uśmiechem.
Z wyciągniętą broniom weszliśmy do mieszkania. Panował tam straszny bałagan. Po krótkich oględzinach schowaliśmy bronie do kabury.
- Albo ktoś tu urządził sobie imprezkę albo była tu nie zła awantura.- skomentował Wolski.
- Stawiam na to drugie.- powiedziałam. Maciek tylko się uśmiechnął po czym powiedział:
- Dzwonię po techników i idziemy pogadać z sąsiadami.
Kiedy wyszliśmy an zewnątrz na jednej z ławek siedziała starsza pani. Podeszliśmy do niej.
- Dzień dobry. Komenda stołeczna.- powiedział Maciek pokazując odznakę.
- Dzień dobry. Czy cos się stało?- zapytała kobieta. Maciek spojrzeniem dał mi znak, abym to ja poprowadziła tą rozmowę,
- Chodzi o Natalie Milcewicz została zamordowana prowadzimy śledztwo w tej sprawie. Czy widziała może pani coś niepokojącego?
- Nie, nie wszystko było normalnie.
- A czy Natalia miała dziecko?
- Tak. Urodziła jakoś tydzień temu. Bardzo była szczęśliwa.
- Miała jakąś rodzinę?
- Tak. Niedaleko niej mieszka jej kuzynka. Bardzo się lubią. Po śmierci rodziców Natalki Małgosia bardzo jej pomogła.
- A zna pani jej adres?
- Tak. Achera 54.
- Dziękujemy. Do widzenia.
- Do widzenia.
- No to idziemy.- powiedziałam do Maćka.
- Chyba jedziemy.
- Przejdziemy się. To nie daleko.
- Nogi mnie boją.
- Oj nie narzekaj. Zobacz jaka piękna pogoda. Przewietrzysz się trochę, zaoszczędzimy paliwo. Przyroda za takie poświęcenie na pewno będzie nam wdzięczna.
- Czyli ochrona przyrody jest dla Ciebie ważniejsza niż Twój partner?- powiedział udając smutnego.
- Ależ skąd. Ty zawsze jesteś na pierwszym miejscu.- powiedziałam ze śmiechem i poszłam w kierunku ulicy Achera.


Po dziesięciu minutach wolnym spacerkiem doszliśmy na miejsce. Zapukałam do drzwi. Otworzyła nam je wysoka brunetka.
- Dzień dobry. Komenda stołeczna, chcielibyśmy porozmawiać.
- Dzień dobry. Proszę.
- Czy coś się stało?
- Pani kuzynka nie żyje. Podejrzewamy, że została zamordowana.- tym razem to Maciek zaczął rozmowę.
- Natalka nie żyje jak to?
- Przykro nam. Czy podejrzewa pani, kto mógł to zrobić?
- Nie. Natalka była bardzo lubiana. Nie miała żadnych wrogów.
- A nie wie pani, co mogło by się stać z dzieckiem?
- Dzieckiem? Jakim dzieckiem?
- Natalii.
- Ona miała dziecko?
- Tak urodziła tydzień temu.
- Pani nic o tym nie wiedziała? Przecież przyjaźniłyście się.
- Tak, ale nic mi nie powiedziała.
- Czy pani ma dzieci?- wtrąciłam.
- Tak.
- A w jakim wieku?
- 6 miesięcy, a dlaczego pani pyta? Jestem o coś podejrzana?- kobieta najwyraźniej się zdenerwowała.
- Nie, po prostu staramy się ustalić, kto zabił pani kuzynkę.


- Nie sądzisz, że ta kobieta jakoś  podejrzanie się zachowuje?
- Od sądzenia są sądy. My mamy im tylko dostarczać dowodów.
- Ale ta kobieta…
- Zrobiłaś notatki?
- Nie.
- Dlaczego?
- A co niby miałam tam napisać?
- Nie wiem. Może, że na wieść o dziecku koleżce wyszły gały z oczu.- powiedział. Wyciągnęłam długopis i zaczęłam pisać.
- Co napisałaś?
- To co powiedziałeś.
- Nie mogłaś jakoś tego ładniej ułożyć.
- Tak mi kazałeś.
- Boże kto jest moją partnerką?- powiedział.
- Boże kto jest moim partnerem?- powiedziałam.
Po chwili zaczęliśmy się śmiać.

niedziela, 19 czerwca 2011

Sąsiadka

Otworzyłam oczy. Na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech, kiedy usłyszałam ciche chrapanie mojego partnera dobiegające z sąsiedniego pokoju. Szybko wskoczyłam  w dresy i wyszłam pobiegać. W drodze powrotnej kupiłam świeże pieczywo. Byłam taka szczęśliwa, że wszystko sprawiało mi radość. Do mieszkania wracałam niemal, że w podskokach. Całe szczęście, że miałam dresy, to mnie jakoś usprawiedliwiało. Kiedy weszłam do klatki zaczepiła mnie jakaś kobieta.
- Dzień dobry.- przywitała się.
- Dzień dobry.- odpowiedziałam zaskoczona.
- Pani to zapewne Ada. Mama Macka mi wiele o pani opowiadała.
Uśmiechnęłam się.
- Dobrze nie będę Cię zatrzymywać. Do widzenia.
- Do widzenia.
Weszłam do środka.
- A już myślałem, ze mi uciekłaś.- usłyszałam i aż podskoczyłam ze strachu, kiedy przed moimi oczami pojawił się Wolski.
- Zawału przez Ciebie dostanę.- pożaliłam się.
- Nie wiedziałem, że aż tak na Ciebie działam.- powiedział tym swoim rozbrajającym tonem.
- Działasz, działasz, ale na nerwach.- sprostowałam ze śmiechem.
- Uraziłaś mnie.- udał obrażonego.
- Przykro mi. Mam nadzieję, że nie pójdziesz się poskarżyć mamusi.
- Ooo teraz to przegięłaś.- powiedział i szybkim ruchem wziął mnie na ręce, po czym zaniósł na kanapę.
- A teraz czekam na Łądne przeprosiny.- powiedział uśmiechając się przy tym tajemniczo.
- To sobie poczekasz.
- Czekaj, bo nie dosłyszałem co ty powiedziałaś?
- Że się nie doczekasz.
- O rzesz ty.- zaczął mnie łaskotać. Wymachiwałam rękami i nogami w różne strony śmiejąc się przy tym w niebo głosy i prosząc, aby przestał. Jednak on nie miał zamiaru tego uczynić. Po kilku minutach męczarni jakimś cudem udało mi się przewrócić na bok i wtedy mogłam mu się odwdzięczyć. Chwyciłam go za ramiona i oboje spadliśmy na podłogę. „Bawiliśmy” się tarzając po podłodze do pewnego momentu, w którym rozległo się głośne stukanie do drzwi.
- No ma ktoś wyczucie czasu.- powiedział Wolski i poszedł otworzyć.
- Maciek tam na dole, koło śmietnika…- kiedy dochodziłam do drzwi usłyszałam przerażony głos kobiety.
- Spokojnie pani Krysiu, co się tam stało?- zapytał spokojnym tonem Maciek.
- Tam jest pełno krwi… leży tam ktoś.- wyłkała kobieta.
Spojrzeliśmy po sobie.
- Ada zostań z panią Krysią ja pójdę sprawdzić.- powiedział i wybiegł z mieszkania. Nie powiem, że ten układ mi odpowiadał, ale prawdę mówiąc było to jedyne sensowne rozwiązanie. Pani Krysia była tak roztrzęsiona, że pozostawienie jej samej sobie mogło by się źle skończyć.
- Niech pani usiądzie.- powiedziałam. Kobieta z lekką moja pomocą usiadła na kanapie. Przyniosłam jej wodę i zapytałam:
- Jak się pani czuje? Może wezwać pogotowie?
- Nie, nie trzeba. Już mi lepiej.
- A to panią dzisiaj rano spotkałam, prawda?- rozpoczęłam rozmowę, aby załagodzić zaistniałą sytuację.
- Tak.- odparła lekką się uśmiechając.
- Pani dobrze zna Macka?
- Praktycznie od urodzenia. Przyjaźnię się z jego mamą. To dobry chłopak. Pasujecie do siebie. Od kiedy Cię poznał bardzo się zmienił.
- Już nie jest taki rozrywkowy?- zapytałam uśmiechając  się.
- Tak.- potwierdziła ze śmiechem.

***Maciek****

Zbiegłem na dół no i zobaczyłem ciało młodej dziewczyny leżące w kałuży krwi. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo ani nic podejrzanego nie zobaczyłem, więc wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Pauliny. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałem męski głos. Od razu zorientowałem się, że to Andrzej i powiedziałem:
- Paulinko? Mogę prosić do telefonu Paulinę?
- Wolski grabisz sobie.- usłyszałem, ale kiedy chciałem już mu coś powiedzieć w słuchawce usłyszałem Paulinę;
- Czy ja wam przypadkiem nie dałam wolnego?
- Teoretycznie tak, ale praktycznie nie.
- Naprawę nie możecie przeżyć jednego dnia bez czynnego bycia policjantem.
- Jak widzisz nie. Kochamy tą prace i ten zawód.
- No dobra. Co się stało?- zapytała już na poważnie.
- Sprawa jest. Zabójstwo młodej dziewczyny.
- Gdzie ją znalazłeś?
- Pod moim blokiem, a dokładniej to moja sąsiadka ją znalazła.
- Dobra już wysyłam techników, a ty jedź po Adę.
- Nie musze.
- Aa rozumiem to przesłuchajcie tą sąsiadkę.
- Ok.- kiedy chciałem się rozłączyć usłyszałem głos Radwana:
- Maciuś brawo. Trzymam za Ciebie kciuki i czekam na wesele.
- Andrzej.- skarciła go Barska.
- Dziękuję panie inspektorze. A ja czekam na zostanie wujkiem.- tymi słowami widocznie go zagiąłem, bo w słuchawce zapadła cisza. Zaśmiałem się w duchu.


- Wiesz jak zginęła?- zapytałem Piotra.
- Na pierwszy rzut oka to mogę powiedzieć Ci, że prawdopodobną przyczyną śmierci był cios zadany w klatkę piersiową. Resztę powiem wam po sekcji. A tak apropo was, to gdzie Ada?
- Na górze została z moją sąsiadką.
- Rozumiem. Dobra stary, to ja będę się zbierał, bo robota czeka.
- No na razie.
Poszedłem na górę.
- I jak?- zapytała mnie Ada.
- Mamy zabójstwo.
- O Boże.- powiedziała moja sąsiadka.
- Pani Krysiu.- zwróciłem się do niej.- Proszę nam dokładniej opowiedzieć, co pani widziała. Jakieś podejrzanie zachowujące się osoby?
- Nie nic nie widziałam. Jak wychodziłam było pusto. Przykro mi.
- Na pewno?
- Tak.
- No dobrze. A jak pani się czuje? Przysłać kogoś do pani?
- Nie, nie trzeba już jest dobrze. Pani Ada ma działanie kojące na stres.
- Wiem coś o tym.- powiedziałem i puściłem oko do Ady.







wtorek, 14 czerwca 2011

Poszukiwany

- Gdzie on jest?!- Co z nim zrobiłaś?!- słyszałam krzyk Andrzeja stojąc razem z Barską przed lustrem pokoju przesłuchań.
- Nic mu nie zrobiłam. Zabawiliśmy się troszeczkę a potem sobie poszedł.- powiedziała uśmiechając się szyderczo.- A może ma pan ochotę?- zapytała po chwili przechylając się w jego stronę. Radwan zignorował jej niemoralna propozycję i kontynuował dalsze przesłuchanie.
- Poszedł sobie. To dlaczego znaleźliśmy jego telefon i…
- Może mu wyleciał.- odpowiedziała szybko nie dając możliwości dokończenia pytania Andrzejowi.
- I ślady krwi na ścianie?- dokończył. Kobiecie momentalnie zrzedła mina.
- Uderzył się w nos.
- W nos.
- Tak.
- Czy ty masz mnie za idiotę? Takie bajeczki to możesz małych chłopcom opowiadać. 
- Wolę większych chłopców.
- My się chyba nie rozumiemy. Jesteś podejrzana o porwanie i przetrzymywanie policjanta, więc radze Ci mówić, chyba że chcesz poznać jakieś nowe koleżanki.
- Ja nic mu nie zrobiłam. A już na pewno nie porwałam.
- Nie, to jakim cudem znalazł się u Ciebie?
- Przyszedł.
- Przyszedł?
- Tak.
- Po co?
- Powiedzieć, żebym się od niego odczepiła, a raczej jego księżniczki.
Andrzej spojrzał w stronę lustra. Barska również zwróciła się w moją stonce. Ja natomiast stałam jak słup.
- Słucham?!
- No bawiłam się z nim w mały szantażyk.
- Jaki szantażyk?
- Że jeżeli do mnie nie wróci to pożałuje i takie tam.
Andrzej nie wytrzymał;
- Gdzie on jest?!- krzyknął.
- Nie wiem.
- Zła odpowiedź.
- Kazałam moim chłopcom się nim zająć, bo nie miałam z niego żadnego pożytku majaczył cały czas tylko o tej Adzie.
Kiedy to usłyszałam coś mnie ścisnęło za serce.
- Podawaj ich imiona i nazwiska!
- Krzysiek Okulski i Kuba Dubiecki.
- Gdzie mieszkają?
- Tymczasowo u mnie.
- Mają samochód?
- Tak.
- Jaki?
- Czerwony opel vektra.
- Pamiętasz numery?
- Nie.
- Co dokładnie im kazała z nim zrobić?
- Zabić.- powiedziała śmiejąc się. Widziałam jak w Andrzeju się wszystko gotowało jednak zachował zimną krew.
- Zabrać ja.- powiedział po dość dłuższej chwili.
Patrzyłam się w jedno miejsce, a mianowicie na krzesło na którym minutę temu siedziała kobieta, która zleciła zabójstwo mojego księcia. Do oczu napłynęły mi łzy. Przez głowę przelatywały mi wszystkie wspólnie spędzone chwile. Nagle moje rozmysły przerwał głos Andrzeja:
- Podałem do patroli, że szukamy tych dwóch gości i czerwonego opla vektrę.
- Dobrze.
- Ada znajdziemy go.- powiedziała Barska i poklepała mnie po ramieniu.
Pokiwałam głową i skierowałam się w stronę biurka. Usiadłam za nim i ślepo wpatrywałam się w ekran monitora. Przesiedziałam tak chyba cały dzień, bo kiedy spojrzałam na zegarek. Była już 18. Barska wygoniła mnie do domu. Opornie wstałam z krzesła i poczłapałam do drzwi. Nagle usłyszałam, że zatrzymano czerwonego opla i dwóch mężczyzn, którzy z opisu pasują do naszych poszukiwanych. Ożywiłam się momentalnie. Nie tylko ja bo Barska i Radwan również dostrzegli w tej sytuacji iskierkę nadziei. Po godzinie dwóch podejrzanych było już u nas. Andrzej razem z Barską  zajęli się ich przesłuchiwanie, a  ja poszłam do Eryka dowiedzieć się czegoś o śladach z samochodu.
- Hej. Masz coś?
- Cześć.- powiedział przygaszonym głosem. Widać było, że mimo iż nie przepada zbytnio za Wolskim w końcu czemu tu się dziwić stara się jak może, aby go odnaleźć. – Nie wiem czy zaliczyć to do dobrych wiadomości, czy złych.
- Mów.
- Więc z próbki DNA, którą pobraliśmy z samochodu wynika, że był przewożony nim Maciek.
- Aha.- powiedziałam tylko tyle, bo tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.
Udałam się na górę. Paulina i Andrzej akurat szli po mnie spojrzałam na nich pytająco.
- Powiedzieli nam, gdzie przetrzymują Macka.
- Czyli on żyje?
- Raczej tak.
Pojechaliśmy w to miejsce. Były to jakieś obskurne kamienice na końcu Warszawy. Wyciągnęliśmy bronie. Po stromych i pokruszonych schodach zeszliśmy do piwnicy. Szliśmy przez długi ciemny korytarz. Z sufitu co jakiś czas kapała nam na głowy woda. W pewnym momencie dobiegł do nas jakiś głos. Ja prawie, ze z prędkością światła pobiegłam w tamto miejsce. Nie zważałam na to, że narażam siebie i innych na niebezpieczeństwo. Kiedy znalazłam te drzwi, a raczej kawał dechy zza której dobiega ten głos poczułam, że ktoś coś przykłada mi do głowy. Znieruchomiałam.
- Myślałaś, że tak szybko go dostaniesz. Jeśli chcesz go odzyskać żywego, to musisz coś zrobić. Musimy razem coś zrobić.- zaczął szeptać mi coś do ucha, po czym poprowadził schodami ku górze. Myślałam, że mój los jest już przesądzony. Zamiast jednej ofiary policjanta, będą dwie. Idąc przed nim zauważyłam Andrzeja. Od razu się ucieszyłam. Ruchem ręki pokazał mi, żebym się schyliła. Kiedy o uczyniłam on szybkim ruchem wytrącił napastnikowi broń i położył na ziemię. Widząc, ze Andrzej zakuł już jego w kajdanki szybkim krokiem wróciłam pod tamte drzwi. Razem z Barską wspólnymi siłami udało nam się je otworzyć. Kiedy weszłam odetchnęłam z ulgą. Zobaczyłam Maćka całego i zdrowego. Tylko trochę poobijanego. Podbiegłam do niego.
- Co tak długo?- zapytał z udawanym wyrzutem. Uśmiechnęłam się do siebie, bo to oznaczało, że nic mu nie jest.
- No wiesz to jest Warszawa.- powiedziała Barska z lekkim śmiechem.
- Korki były.- dodałam.
Po tych słowach oboje wybuchliśmy gromkim śmiechem.

Bardzo przepraszam, że tak długo nic nie dodawam, ale powodów tego jest bardzo dużo: szkoła, wycieczka a na niej nieszczęsliwy wypadek. Skręciłam sobie nogę(kolano) , po raz trzeci, potem znowu szkoła, a w między czasie wizyty u lekarza. No, ale cóż, coś tam napisałam nie jest to za bardzo ciekawe- ostrzgam.
Pozdrawiam.