niedziela, 20 listopada 2011

Kolega

Po dopełnieniu jednego z najgorszych obowiązków policji, jakim jest poinformowanie rodziny o śmierci kogoś bliskiego, udaliśmy się na komendę. Wchodząc na nasz wydział Maciek zaczął:
- Jest noc. Dlaczego nie jedziemy do domu?- zrzędził.
- Nikt Cie tu nie ściągał na siłę. Sam  przyjechałeś, więc nie miej do nikogo pretensji.
- Dobra już dobra.- mruknął i zapalił światło na wydziale. Zaraz po tym jak nas oświeciło zamurowało nas. Zobaczyliśmy Barską i Radwana w dość niezręcznej sytuacji.
- Ups. Chyba w czymś przeszkodziliśmy.- powiedział do mnie Wolski śmiejąc się pod nosem.
- A co wy tu robicie?- zapytała Barska nie kryjąc zdziwienia.
- To ona chciała tutaj przyjechać, ja jestem nie winny. Zostałem do tego zmuszony.- rzucił Wolski wskazując na mnie.
- Oj Wolski. Czy ty kiedyś dorośniesz?- zapytała Barska.
- Ja już porzuciłem tą nadzieję.- powiedział Radwan.
- Ja też.- szepnęłam, ale Wolski to usłyszał.
- No wiecie co.- rzekł urażony Wolski.
                            

Rano, jak co dzień wyszłam pobiegać. Biegłam wzdłuż rzeki i nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się w miejscu, gdzie znaleziono ciało tego chłopaka. W pewnym momencie poczułam, jakby coś wpadło mi pod nogi. Straciłam równowagę i przewróciłam się spadając z niewielkiej, ale dość stromej górki. Kiedy zaczęłam dochodzić do siebie po tak nagłym upadku, usłyszałam czyjś głos:
- Żyje jeszcze?- zapytał ktoś.
- Chyba tak.
- Sprawdź.
Dostałam kopa w bok. Natychmiast otworzyłam oczy. To widocznie ich wystraszyło, bo w sekundę wokół mnie zrobiło się pusto. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i ponownie usłyszałam czyjś krzyk:
- Proszę pani co się stało? Co pani jest?
- Nic. Wszystko w porządku.
Mężczyzna przykucnął obok mnie, spojrzał na mnie i powiedział:
- Nie sądzę.
- Naprawdę. Przewróciłam się, to wszystko.
- Na wszelki wypadek zadzwonię po pogotowie.
- Nie, proszę nie dzwonić. Ja już wstaje i idę do domu.- wstałam i poleciałam na bok. Na szczęście ten mężczyzna zdążył mnie złapać.
- No daleko pani zaszła.
- Już jest dobrze.- skupiłam się na utrzymaniu równowagi.
- To może chociaż odwiozę panią do domu.
- Dziękuję poradzę sobie.- powiedziałam i miałam już „iść”, ale zadzwoniła moja komórka.
- No cześć Wolski.- przywitałam się i na twarzy tego mężczyzny zauważyłam dziwne zaskoczenie, ale kontynuowałam dalszą rozmowę z Maćkiem:- No dobra, to widzimy się na komendzie.
- Przepraszam, czy pani jest policjantką?- zapytał mnie mężczyzna, kiedy skończyłam rozmowę.
- Tak, a dlaczego pan pyta?- tym razem, to ja byłam zdziwiona.
- I pracuje pani z Maciejem Wolskim?
- Tak, ale…- nie dokończyłam, bo mężczyzna zaczął się śmiać, po czym powiedział:
- Komisarz Hubert Długi, Komenda Głowna w Poznaniu.- podał mi rękę. Również się przedstawiłam:
- Podkomisarz Adrianna Mielcarz, Komenda Stołeczna.
- Z Maćkiem poznaliśmy się w szkole policyjnej, ale podczas wakatu nasze drogi trochę się rozeszły.
Uśmiechnęłam się, po czym powiedziałam:
- Musze już iść. Przekażę Maćkowi, że pana spotkałam.
- Jakiego pana. Hubert jestem.
- Ada.
- Rozumiem, że również to, iż jestem policjantem i kolegom Maćka nie zmienia faktu i nie pozwolisz mi odwieść się do domu?
- Poradzę sobie.
- A byłabyś taka dobra i podała mi numer telefonu Maćka? Chciałbym z nim porozmawiać.
Podałam i numer i zaczęłam kuśtykać ku domowi, kiedy usłyszałam rozmowę Huberta z Maćkiem:
- Cześć stary, to ja Hubert kupe lat, ale słuchaj spotkałem twoją partnerkę, jest trochę poobijana, a nie pozwoliła mi się odwieść do domu, weź może przyjedź po nią… No dobra, to super, czekamy.
Spiorunowałam go spojrzeniem. On się tylko uśmiechał.
- Już wiem dlaczego się przyjaźnicie. Jesteście tacy sami. Dwóch Wolskich. To jakiś koszmar.


Po pięciu minutach przyjechał Wolski.
- Coś ty znowu narobiła?- zapytał zanim jeszcze wysiadł z samochodu.
- Nic. Przewróciłam się. Nic mi się nie stało, ale Twój kolega…
- Hubert co się stało?
- Nie widziałem, ale podejrzewam, że ma skręconą kostkę.
- Nie mam.
- No dobra księżniczko, pokaż swoją stópkę, chce przymierzyć pantofelek.
- To tylko stłuczenie.
- Albo pokazujesz mi, albo jedziemy do szpitala
Wolałam już dalej nie protestować. Wolski zdjął mi buta i delikatnie złapał moją nogę. Skrzywiłam się lekko, co nie uszło uwadze mojego partnera.
- Boli?
- Nie.
- A teraz?
- Nie.
- Kłamiesz. Jedziemy do szpitala.
Próbowałam się jakoś bronić, ale Wolski wcale mnie nie słuchał. Wziął mnie na ręce i zniósł do samochodu. Hubert oczywiście pojechał z nami.

***Maciek***

Kiedy Adę wzięto do gabinetu zacząłem rozmowę z Hubertem:
- I jak Ci tam w Poznaniu?
- Całkiem nieźle.
- A z kim pracujesz?
- Z Mateuszem Orłowskim.
- E… to nie masz co narzekać.
- Nie narzekam, ale w porównaniu z Twoją partnerką…Świetna dziewczyna.
- Wiem, wiem.
Kiedy tak rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym w drzwiach od gabinetu doktora wyszła Ada.
- I co?- zapytałem.
- Nico. Mówiłam, że to tylko stłuczenie.
- Ale zwolnienie z pracy masz?
- Tak 3 dni.
- Co?
- Wiem, że to długo, ale chciał mi dać 7.
- Ja nie mam siły do tej dziewczyny.- powiedziałem do Huberta.
- Jest nas dwóch jakoś sobie poradzimy.- odpowiedział z uśmiechem.
- O nie. Ja jadę teraz do domu i nikogo nie chce tam widzieć, a w szczególności Was.
- Księżniczko, ty nigdzie nie jedziesz. Zabieram Cię do siebie i to bez żadnej dyskusji. Jakoś musisz znieść nasze towarzystwo.