piątek, 30 grudnia 2011

Z ciekawości

Trzy dni chorobowego i trzy dni mieszkania z Wolskim i Długim minęły i w końcu  mogłam spokojnie odetchnąć we własnym mieszkaniu.  Z Maćkiem na komendzie byliśmy jak zawsze punkt ósma. Dochodząc do swojego biurka napotkałam Barską.
- O dobrze, że już jesteś, może w końcu dokończycie tą sprawę z zabójstwem tego nastolatka, bo Maciek jakoś nie kwapił się do roboty podczas twojej nieobecności.
- Słucham? Ty nic nie zrobiłeś przez trzy dni?!- powiedziałam a raczej wykrzyczałam do Wolskiego.
- Zrobiłem.- powiedział odsuwając się ode mnie.
- Niby co?!- nadal wrzeszczałam jak opętana.
- Poukładałem Ci na biurku wszystkie dokumenty dotyczące tej sprawy, alfabetycznie.- powiedział szczerząc swoje zęby.
- Alfabetycznie?- teraz chciało mi się już śmiać.
- Yhy.
- To już Sid w epoce lodowcowej był pracowitszy.
- Co?
- To.
- Nie mów że oglądasz bajki.- zaczął się śmiać.
- Bo co?
- O widzę, że wszystko wróciło już do normy. Mamy przedszkole na komendzie. Nawet nie wiecie jak mi tego brakowało. – usłyszeliśmy Radwana, który właśnie wchodził na komendę.
- Bardzo śmieszne.- skomentował Wolski.
- Andrzej o której się umawialiśmy?- zapytała Barska.
- No na ósmą.- odpowiedział zerkając na zegarek.
- A która jest?
- 8:30
- O kurcze pan dorosły ma problemy.- wypalił jak to w zwyczaju Wolski puszczając mi oko.
Radwan rzucił nam wrogie spojrzenie, ale nic nie powiedział. Za to odezwała się Barska:
- Nie mieliście gdzieś jechać?
- Właśnie się wybieramy.
- To świetnie. Do zobaczenia.
Udaliśmy się do samochodu.
- To gdzie jedziemy?
- Do liceum Batorego.
- A do Stefcia.
Natrafiliśmy akurat na przerwę miedzy lekcjami.
- Jak można funkcjonować w takim hałasie.
- Kiedyś Ci to nie przeszkadzało.
-Wiem, ale wtedy byłem młody i głupi a teraz jestem…
- Stary.- palnęłam.
- Dorosłym poważnym mężczyzną.- powiedział poważnym głosem patrząc na mnie.
- W przenośni chyba.- mruknęłam pod nosem.
- Słucham?
Spojrzałam na niego pytająco.
- Słyszałem.
- Niby co?
- To, co powiedziałaś przed chwilą.
- To przez ten gwar. Wydawało Ci się.
- Nie wmawiaj mi, że jestem głuchy.
Naszą sprzeczkę przerwała grupa osób obserwujących bójkę. Pobiegliśmy w tamtą stronę. Maciek rozdzielił chłopców.
- Trzech na jednego?- zapytał.
- A co ci do tego?
- To.- pokazał odznakę. Ja w tym czasie przykucnęłam obok pobitego chłopca.
- Nic ci nie jest?
- Nie.
- O co poszło?
- O nic. Po prostu zaczęli mnie bić. Oni tak mają.
- Co się tu dzieję? Proszę rozejść się do klas. A państwo to kto?- zapytała jakaś nauczycielka.
- Jesteśmy z policji. Prowadziły śledztwo w sprawie zabójstwa Konrada i przypadkiem natchnęliśmy się na tą bójkę.
- Wie pani może o co chodzi?
- Nie. Ci chłopcy pochodzą z bardzo dobrych domów. Dotychczas nie było z nimi problemów.
-Dotychczas?
- Tak, w tym tygodniu to już ich druga bójka.
- Zrobiono coś z tym?
- No nie obiecali, że to się już więcej nie powtórzy, a rodzicom również zależało na dyskrecji, a że to ich pierwszy wybryk to…
- No dobrze, a czy możemy porozmawiać z uczniami?
- Tak oczywiście, proszę.
- Proszę o ciszę. Państwo są z policji. Mają kilka pytań.
Spojrzałam na Maćka a on na mnie po czym powiedział:
- To ty skończyłaś psychologie.
- Słuchajcie prowadzimy śledztwo z sprawie zabójstwa waszego kolegi Konrada. Wiecie może czy miał może jakieś problemy?- zapytałam, ale nikt nie  odpowiedział.
- Dobrze to jakby ktoś sobie coś przypomniał, to proszę zadzwonić pod ten numer.- zaczęłam pisać na tablicy.
- A podać pani mój?- usłyszałam za plecami.
- A może chcesz mój? Nie? Jaka szkoda.- zainterweniował Maciek.
Wyszliśmy z klasy. Szłam obok Maćka przypominając sobie wszystkie zdarzenia, w których nigdy nie traktowano mnie poważnie.
- Hej co jest?- usłyszałam i zobaczyłam rękę Maćka przed moimi oczyma.
- Nic.
- Chyba nie przejmujesz się tymi dzieciakami?
- Nie no co ty.
- No to dobrze, bo gdyby ta nagła zmiana humoru była spowodowana tym kolesiem, to byłbym zmuszony wrócić tam i dobitnie wytłumaczyć z kim zaczyna.
Popatrzyłam na Macka i uśmiechnęłam się. Bardzo się cieszyłam, że moim przyjacielem jest ktoś, kto rozumnie mnie w każdej sytuacji.
- Nie musisz.-powiedziałam na koniec.
Po kilku sekundowej ciszy głos zabrał Maciek:
- No i nadal nic nie mamy.
- Nie podobają mi się ci chłopcy.
- No tak są trochę dla ciebie za młodzi.
Rzuciłam mu znudzone spojrzenie.
- Ok. To ty tutaj jesteś psychologiem.
- Cieszę się, że o tym pamiętasz.
- Jakże mógłbym zapomnieć.
Nagle usłyszałam dźwięk mojej komórki. Wyjęłam ja z kieszeni. Na wyświetlaczu widniał jakiś numer.
- Kto to?
- Nie wiem.
- Słucham… dobrze…czarne suzuki… na parkingu na osiedlu letnim…do zobaczenia.
- Kto?
- Dzwoniła dziewczyna z klasy Konrada. Ma coś nam ważnego do powiedzenia.


- Dzień dobry
- Cześć.
- Nie mówiłam nic w klasie, bo bałam się. Kuba i Kacper to byli fajni chłopacy ale od nie dawna stali się straszni.
- Co to znaczy?
- Są agresywni. Nic nie robią tylko całymi dniami grają w jaka w grę w zabijanie.
- Uważasz, że mogli by zabić Konrada?
- Tak.
- No dobra dzięki.


- I co o tym sądzisz?
- Trochę to jakieś dziwne. Z dnia na dzień gra przemieniła by ich w morderców.
- Zależy jaka gra.
Nasze rozmyślania przerwał czyjś krzyk.
- Maciek to ta dziewczyna i ci chłopacy.
Wybiegliśmy z auta
- Nic ci nie jest?- zapytałam dziewczyny, kiedy do niej podbiegłam Maciek tymczasem aresztował tamtych.
- Już pod ścianę, ręce na kark i nie ruszać się, bo strzelę?- słyszałam Maćka. Jego to zawsze słuchają.
Po godzinie wszyscy byli już u nas na komendzie. Siedziałam przy biurku z kawą w ręku czekając na Maćka.
- To co idziemy na ploteczki.- usłyszałam za plecami.
- Już nie mogę się doczekać, czego się dowiem.
- Ja też. A masz dla mnie kawkę?
- Oczywiście, że nie.


- Witam pana… Jakuba- zaczął Maciek przerywając na Chile aby sprawdzić jego imię.
- My niczego nie zrobiliśmy.
- Tak, to dlaczego Tu siedzicie?- zapytał, ale nie otrzymał odpowiedzi.
- Milczysz, no dobra. Szczerze mówiąc to wcale nie musisz nic mówić. Wystarczy, że porównamy twoje DNA z DNA pobranym z miejsca zbrodni i po sprawie. A i jeszcze jedno twój kolega Kacper wszystko nam już opowiedział.
- My tylko chcieliśmy zobaczyć jak naprawdę umiera człowiek.
- I dlatego go zabiliście?
To pytanie pozostało bez odpowiedzi.
- No to kolejne akta do kolekcji.- powiedział Maciek wkładając teczkę do szuflady.
- Jak można zabić z ciekawości?
- Jak widać normalnie.
- O dobrze, że jeszcze jesteście.- usłyszeliśmy barską.- Mamy sprawę. Chodzi o masowe kradzieże aut w Warszawie i w Poznaniu. Dlatego też komenda z poznania przydzieliła pomocnika. Poznajcie proszę komisarz Hubert Długi.
- Świetnie.- skomentowałam a na twarzy Wolskiego zawidniał szeroki uśmiech.

 Szczęśliwego Nowego Roku!

niedziela, 20 listopada 2011

Kolega

Po dopełnieniu jednego z najgorszych obowiązków policji, jakim jest poinformowanie rodziny o śmierci kogoś bliskiego, udaliśmy się na komendę. Wchodząc na nasz wydział Maciek zaczął:
- Jest noc. Dlaczego nie jedziemy do domu?- zrzędził.
- Nikt Cie tu nie ściągał na siłę. Sam  przyjechałeś, więc nie miej do nikogo pretensji.
- Dobra już dobra.- mruknął i zapalił światło na wydziale. Zaraz po tym jak nas oświeciło zamurowało nas. Zobaczyliśmy Barską i Radwana w dość niezręcznej sytuacji.
- Ups. Chyba w czymś przeszkodziliśmy.- powiedział do mnie Wolski śmiejąc się pod nosem.
- A co wy tu robicie?- zapytała Barska nie kryjąc zdziwienia.
- To ona chciała tutaj przyjechać, ja jestem nie winny. Zostałem do tego zmuszony.- rzucił Wolski wskazując na mnie.
- Oj Wolski. Czy ty kiedyś dorośniesz?- zapytała Barska.
- Ja już porzuciłem tą nadzieję.- powiedział Radwan.
- Ja też.- szepnęłam, ale Wolski to usłyszał.
- No wiecie co.- rzekł urażony Wolski.
                            

Rano, jak co dzień wyszłam pobiegać. Biegłam wzdłuż rzeki i nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się w miejscu, gdzie znaleziono ciało tego chłopaka. W pewnym momencie poczułam, jakby coś wpadło mi pod nogi. Straciłam równowagę i przewróciłam się spadając z niewielkiej, ale dość stromej górki. Kiedy zaczęłam dochodzić do siebie po tak nagłym upadku, usłyszałam czyjś głos:
- Żyje jeszcze?- zapytał ktoś.
- Chyba tak.
- Sprawdź.
Dostałam kopa w bok. Natychmiast otworzyłam oczy. To widocznie ich wystraszyło, bo w sekundę wokół mnie zrobiło się pusto. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i ponownie usłyszałam czyjś krzyk:
- Proszę pani co się stało? Co pani jest?
- Nic. Wszystko w porządku.
Mężczyzna przykucnął obok mnie, spojrzał na mnie i powiedział:
- Nie sądzę.
- Naprawdę. Przewróciłam się, to wszystko.
- Na wszelki wypadek zadzwonię po pogotowie.
- Nie, proszę nie dzwonić. Ja już wstaje i idę do domu.- wstałam i poleciałam na bok. Na szczęście ten mężczyzna zdążył mnie złapać.
- No daleko pani zaszła.
- Już jest dobrze.- skupiłam się na utrzymaniu równowagi.
- To może chociaż odwiozę panią do domu.
- Dziękuję poradzę sobie.- powiedziałam i miałam już „iść”, ale zadzwoniła moja komórka.
- No cześć Wolski.- przywitałam się i na twarzy tego mężczyzny zauważyłam dziwne zaskoczenie, ale kontynuowałam dalszą rozmowę z Maćkiem:- No dobra, to widzimy się na komendzie.
- Przepraszam, czy pani jest policjantką?- zapytał mnie mężczyzna, kiedy skończyłam rozmowę.
- Tak, a dlaczego pan pyta?- tym razem, to ja byłam zdziwiona.
- I pracuje pani z Maciejem Wolskim?
- Tak, ale…- nie dokończyłam, bo mężczyzna zaczął się śmiać, po czym powiedział:
- Komisarz Hubert Długi, Komenda Głowna w Poznaniu.- podał mi rękę. Również się przedstawiłam:
- Podkomisarz Adrianna Mielcarz, Komenda Stołeczna.
- Z Maćkiem poznaliśmy się w szkole policyjnej, ale podczas wakatu nasze drogi trochę się rozeszły.
Uśmiechnęłam się, po czym powiedziałam:
- Musze już iść. Przekażę Maćkowi, że pana spotkałam.
- Jakiego pana. Hubert jestem.
- Ada.
- Rozumiem, że również to, iż jestem policjantem i kolegom Maćka nie zmienia faktu i nie pozwolisz mi odwieść się do domu?
- Poradzę sobie.
- A byłabyś taka dobra i podała mi numer telefonu Maćka? Chciałbym z nim porozmawiać.
Podałam i numer i zaczęłam kuśtykać ku domowi, kiedy usłyszałam rozmowę Huberta z Maćkiem:
- Cześć stary, to ja Hubert kupe lat, ale słuchaj spotkałem twoją partnerkę, jest trochę poobijana, a nie pozwoliła mi się odwieść do domu, weź może przyjedź po nią… No dobra, to super, czekamy.
Spiorunowałam go spojrzeniem. On się tylko uśmiechał.
- Już wiem dlaczego się przyjaźnicie. Jesteście tacy sami. Dwóch Wolskich. To jakiś koszmar.


Po pięciu minutach przyjechał Wolski.
- Coś ty znowu narobiła?- zapytał zanim jeszcze wysiadł z samochodu.
- Nic. Przewróciłam się. Nic mi się nie stało, ale Twój kolega…
- Hubert co się stało?
- Nie widziałem, ale podejrzewam, że ma skręconą kostkę.
- Nie mam.
- No dobra księżniczko, pokaż swoją stópkę, chce przymierzyć pantofelek.
- To tylko stłuczenie.
- Albo pokazujesz mi, albo jedziemy do szpitala
Wolałam już dalej nie protestować. Wolski zdjął mi buta i delikatnie złapał moją nogę. Skrzywiłam się lekko, co nie uszło uwadze mojego partnera.
- Boli?
- Nie.
- A teraz?
- Nie.
- Kłamiesz. Jedziemy do szpitala.
Próbowałam się jakoś bronić, ale Wolski wcale mnie nie słuchał. Wziął mnie na ręce i zniósł do samochodu. Hubert oczywiście pojechał z nami.

***Maciek***

Kiedy Adę wzięto do gabinetu zacząłem rozmowę z Hubertem:
- I jak Ci tam w Poznaniu?
- Całkiem nieźle.
- A z kim pracujesz?
- Z Mateuszem Orłowskim.
- E… to nie masz co narzekać.
- Nie narzekam, ale w porównaniu z Twoją partnerką…Świetna dziewczyna.
- Wiem, wiem.
Kiedy tak rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym w drzwiach od gabinetu doktora wyszła Ada.
- I co?- zapytałem.
- Nico. Mówiłam, że to tylko stłuczenie.
- Ale zwolnienie z pracy masz?
- Tak 3 dni.
- Co?
- Wiem, że to długo, ale chciał mi dać 7.
- Ja nie mam siły do tej dziewczyny.- powiedziałem do Huberta.
- Jest nas dwóch jakoś sobie poradzimy.- odpowiedział z uśmiechem.
- O nie. Ja jadę teraz do domu i nikogo nie chce tam widzieć, a w szczególności Was.
- Księżniczko, ty nigdzie nie jedziesz. Zabieram Cię do siebie i to bez żadnej dyskusji. Jakoś musisz znieść nasze towarzystwo.


piątek, 7 października 2011

Partnerstwo

Jak to dobrze, że dzisiaj sobota. Pomyślałam parząc na zegarek, który wskazywał 6. Odwróciłam się na drugi, kołdrę naciągnęłam aż po same uszy i mocno wtuliłam się w poduszkę. Zaczęłam już zasypiać, kiedy rozdzwoniła się moja komórka. Wyciągnęłam rękę spod cieplutkiej kołdry i sięgnęłam po nią.
- Słucham.- powiedziałam zaspanym głosem.
- Cześć. Potrzebuje twojej pomocy. Będę za pięć minut.- usłyszałam Wolskiego.
Kiedy mój mózg przetworzył te informacje i chciał jakoś zaprotestować było już za późno.
Odłożyłam telefon i nakryłam się cała kołdrą. Dokładnie po pięciu minutach rozległo się pukanie do drzwi.
- Ada to ja otwórz.- słyszałam Wolskiego.
- Ja śpię!- krzyknęłam rozłoszczona.
- Czyżby?
- Tak!
- No proszę, otwórz.
Z zamiarem zabicia Wolskiego skierowałam się do drzwi.
- Mam rozumieć, ze teraz lunatykujesz?- zapytał szczerząc swoje białe zęby.
- Tak i ostrzegam Cię, że nie odpowiadam za swoje czyny, a mam wielką ochotę cie zabić.
- No dobra. To, to zostawmy sobie na później. A teraz proszę Cie pomóż mi.
- W czym?
- Marta zaprosiła mnie dzisiaj na rodzinny obiad.
- I co w związku z tym?
- No co ja mam robić?
- Pójść tam.
- Ale jak? W czym? Z czym?
- Nie wiem ubierz się odświętnie, może w garnitur, kup wino i oczywiście kwiaty.
- Dobra, a pomożesz mi w tym?
- Nie wiesz jak wygląda garnitur?
- Wiem ,ale…
- No dobra.


- Proszę.- usłyszałam Wolskiego, kiedy staliśmy w kwiaciarni. Spojrzałam na niego. Wręczał mi kwiaty.
- A to z jakiej okazji?- zapytałam zmieszana.
- To na przeprosiny.
- Za co?
- Za to, że Cie obudziłem w sobotę rano.
- Jakoś to przeżyłam.
- I nie masz już ochoty mnie zabić?
- Nie.- powiedziałam z uśmiechem biorąc bukiet kwiatów.

Kiedy Wolski był już gotowy na przyjęcie postanowiłam wracać do domu.
- Odwiozę Cię.- zaproponował Wolski.
- Nie trzeba, przejdę się.
- Na pewno?
W chwili, kiedy miałam odpowiedzieć zadzwoniła moja komórka. Na wyświetlaczu widniał napis „Barska”.
- Słucham...rozumiem…dobra…zaraz będę….ok…cześć.
- To ja lecę. Życzę udanego obiadu.
- Zaczekaj. Kto dzwonił? Jeśli wolno zapytać.
- Barska. Mówiła, że mamy jakąś pilną sprawę. Jakiejś zabójstwo, ale nie przejmuj się poradzimy sobie. Ty leć na ten obiad, bo się spóźnisz.
- Czy ja wiem.
- No idź już. Pa.
- Ok. Na razie.


Pojechałam na komendę. Z racji, że była sobota po południu nie wielu funkcjonariuszy jeszcze zostało. Paulina i Andrzej byli na jakimś szkoleniu poza Warszawą, więc tylko dała mi znać o danym zdarzeniu. Po krótkim namyśle postanowiłam sama pojechać na miejsce zbrodni tzn. z Erykiem, ale on zawsze tam  był, więc…
- Cześć.- przywitałam się  z Piotrem.
- Cześć. A Wolski gdzie?- zapytał szukając go wzrokiem.
- Na obiedzie ze swoją dziewczyną.
- A rozumiem.
- To co tam mamy?
- Chłopak zginął jakieś 3 godziny temu. Został skatowany jak sama widzisz, a potem uduszony.
- Aha. Coś jeszcze?
- No na razie nie. Jak coś, to dam znać po sekcji.
- Ok. Dzięki.


- A ty Eryk coś masz?- tym razem zapytałam Eryka.
- Z legitymacji wiemy, że jest to Konrad Łupiński, lat 17. Uczył się w liceum Batorego.
- Kto go znalazł?
- Ten pan. Wyszedł z psem na spacer.
- Spisali jego zeznania?
- Tak, ale nic ważnego się nie dowiedzieliśmy.
- A jakieś ślady?
- Nie został tu zabity. Ciało zostało tu przyciągnięte z jakieś 3 metry, potem mamy ślady opon, ale dopiero jurto będę wiedział jaki to samochód. A i jeszcze jedno udało nam się zabezpieczyć materiał genetyczny z pod paznokci ofiary.
- Dzięki.
- Odwieźć Cię do domu?
- Nie, jeszcze musze coś sprawdzić.
- Ok. To do jutra.
- Do jutra.

Po kilkunastu minutach zostałam niemal że sama. Niedaleko stał jeden radiowóz z kilkoma policjantami, których nie znałam zbyt dobrze. Sprawdziłam adres denata i postanowiłam poinformować rodzinę. Kiedy odwróciłam głowę, aż podskoczyłam ze strachu.
- Co ty tu robisz?
- Mogę zapytać o to samo?
- No ja jestem w pracy.
- Ja też.
- A co z obiadem?
- Powiedziałem, że wypadła mi pilna sprawa służbowa.
- Przecież nie musiałeś.
- Wiem
- A jak Marta to przyjęła?
- Całkiem nieźle.
- Czyli?
- Zerwała ze mną.
- Co? Przecież mówiłam Ci żebyś poszedł. Poradziłabym sobie.
- Wiem.
- Wiesz?
- W końcu jesteś moim partnerem, a Wolski i spółka zawsze dają radę.
- To dlaczego przyszedłeś?
- Jesteśmy partnerami, a to do czegoś zobowiązuje. Marcie widocznie na mnie nie zależało, bo gdyby naprawdę coś do mnie czuła to zrozumiałaby to, ale i tak ma u mnie wielki plus.
- A to niby za co?
- Bo widzisz zazwyczaj dziewczyny zrywały ze mną nagrywając się na pocztę, a ta zadzwoniła. To już jakiś postęp, prawda?
- Oj Wolski, Wolski.

Więc teraz trochę informacji. Wiem, że macie mi za złe to, że notki nie pojawiają się już tak często. Jest to spowodowane brakiem czasu. Przepraszam, ale widzę że inne blogi również świecą pustkami.
Nasza czujna jak zawsze anioli912 poinformowała mnie, że TVP polonia emituje odcinki „Nowej” w czwartki po 20. Chętnych zapraszam do oglądania.
Pozdrawiam.

czwartek, 15 września 2011

Podstęp

Po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się dookoła.  Dzielnica nie prezentowała się za ciekawie. Powiem więcej. Wyglądała jakby przed minutą przeszło przez nią tornado lub inny kataklizm. Wszędzie można było znaleźć kawałki szkła po butelkach piwa, czy innych trunkach. Nieopodal na starym trzepaku bawiły się dzieci. Kiedy nas dostrzegły pouciekały do domów. Widocznie tutaj wszystkich nowych traktowano podejrzanie.
- Tu jest…- nie wiedziałam jakim słowem to określić.
- Strasznie.- dokończył za mnie Maciek. Pokiwałam głową patrząc na niego.
- Nie wszystkie zakątki Warszawy są takie jakie nam pokazują w telewizji.- powiedział i skierował się w stronę drzwi. Ja po chwili zamysłu dorównałam mu kroku.
Kiedy udało mam się znaleźć te odpowiedzenie drzwi wyciągnęłam rękę, aby zapukać. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły.
-  O co chodzi?- zapytał mężczyzna trzymając piwo w ręku.
- My do Wojtka. Jest?
- A kto pyta?
- Policja.
- Tak. Już o wołam.- powiedział niepewnie. Nie podobało mi się to. Ledwo, co zdążyłam o tym pomyśleć usłyszałam:- Psy!!!- wrzasnął i próbował zatrzasnąć drzwi, ale Maciek jak zwykle był szybszy. Wbiegliśmy do środka jednak nikogo już tam nie było. Jedyne, co zobaczyliśmy to otwarte okno.- No nie, czy oni nie mogą wychodzić z mieszkania drzwiami jak cywilizowani ludzie, a nie jak małpy. Powiedział Maciek,  po czym rozkazał:
- Ja oknem, ty schodami. Kiwnęłam głową i wybiegłam na klatkę. Biegnąc po schodach usłyszałam jeszcze głos Macka:
- Cholera. Kto tu  posadził te kwiatki.
Wybiegając z budynku zobaczyłam naszego uciekiniera. Biegł w moją stronę. Zagrodziłam mu drogę mając go na celowniku. Szybko się odwrócił jednak za nim już stał Maciek.
- Ślepa uliczka. Koniec gry.- podsumował Wolski. Skuł go, poczym zwrócił się do mnie:
- Ada zamów panu taksówkę na Rakowiecką.
- Już.
Kiedy radiowóz z Wojtkiem odjechał, podeszłam do Wolskiego i powiedziałam:
- Ładna z Ciebie roślinka.
- Co?- zapytał zdziwiony.
- To.- pokazałam mu kwiatka, którego wyjęłam z jego włosów.
- Nie zły z Ciebie kaskader.- dodałam.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic.
- Śmiejesz się ze mnie?
Miałam zaprzeczyć kolejny raz, ale zadzwonił wolskiego telefon.
- Tak… Witaj… Oczywiście, że będę… To do zobaczenia.
- Barska?
- Nie Marta.
- Aha.
- Moja znajoma.
- Rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć. Przecież każde z nas ma swoje życie.
- No tak.
- Cieszę się, ze doszliśmy do porozumienia.
- Ja również. Chodź jedziemy, bo musimy jeszcze porozmawiać z Wojtkiem przy kawie.
- Racja.


- Dlaczego uciekałeś?- zadałam pierwsze pytanie.
- Dopiero co wyszedłem z tego ćpunowa, a już latają za mną psy.
- O to chodzi?
- A o co?
- Może masz coś na sumieniu?
- Każdy coś ma, prawda?
- Na przykład zabójstwo?
- Co? Zwariowałaś?
- Grzeczniej trochę!- krzyknął Wolski.
- Bo co?- wstał z krzesła, ale zaraz z powrotem na nie usiadł przy pomocy Maćka.
- Bo pstro.
- Posłuchaj.- postanowiłam kontynuować, bo wiedziałam, że sposób Maćka niewiele nam pomoże. – Radziłabym Ci zacząć rozmawiać, bo jak na razie, to nie widzę dla Ciebie jasnej przyszłości.
- Chyba, że chcesz oglądać świat przez kratki. To proszę bardzo milcz choćby nawet do śmierci.
- Możemy postawić Ci zarzut podwójnego zabójstwa.
- Co?! Jakiego zabójstwa?
- Ich? Poznajesz?- Maciek podsunął mu zdjęcie naszych ofiar.
- Kto ich tak urządził?
- No nie wiem. Może ty?
- Ta pewnie i co jeszcze?
- Znasz ich?
- No tak. To przez nich poszedłem do tego ośrodka.
- No to wszystko jasne.- powiedział Wolski.- Mamy sprawce. Śledztwo zakończone. W końcu.
- Co?- krzyknął przesłuchiwany. Ja również spojrzałam na Maćka.
- To nie ja. Przysięgam.
- Udowodnij.
- Kiedy byłem w tym ośrodku odwykowym, przyszła do mnie mamuśka tego doktorka. Chciała abym jej pomógł.
- W czym?
- Nie wiem. To było na początku. Byłem na głodzie, więc...
- No dobra.


- I znowu wychodzi na Twoje.- powiedział Wolski, kiedy wychodziliśmy z pokoju przesłuchań.
- Jeszcze tego nie wiemy.
- Ale się dowiemy.
- Jak?
- Zobaczysz.

Pojechaliśmy do pana doktora. Mieliśmy szczęście, bo zastaliśmy jeszcze tam mamusię.
- Mirek wszystko wiemy.- powiedział Wolski.
- Niby co?
- To, co jest prawdą. Pojedziesz z nami.
Kiedy Maciek zaczął zakładać mu kajdanki odezwała się pani psycholog:
- To nie on.
- A kto?- zapytał udając zdziwionego Maciek.
- Ja.
- Co? Mamo, dlaczego?- zaczął doktor.
- Nie mogłam patrzeć jak marnujesz swoje życie. Chciałam, aby za to zapłacili.
- Po co? Przecież ja wcale nie narzekałem na swoje życie. Tak poza tym, to wcale nie chciałem być lekarzem, to było twoje marzenie.
- Zrobiłam to, bo Cie kocham.


- Niezła sztuczka.- powiedziałam do Wolskiego.
- No nie. Nie uczyli Cię tego na psychologii?
- Nie.
- W takim razie miałaś wielkie szczęście, że trafiłaś na takiego partnera jak ja.
- I to jakie.
- Prawda.
- A co by było, gdyby ona się nie nabrała?
- Tym to martwił bym się później.
- Rozumiem.
- To co? Podwieźć Cię do domu?
- Byłabym wdzięczna.


wtorek, 30 sierpnia 2011

Tylko przyjaźń

- Napijesz się czegoś?- zapytałam.
- A co proponujesz?- zapytał szczerząc zęby.
- Herbatkę.
- Myślałem, że zaproponujesz coś mocniejszego…
- Mam jeszcze wodę.
- To poproszę jednak herbatę.

Udałam się do kuchni. Maciek został w salonie i oglądał telewizję. Po pięciu minutach wróciłam. Podając kubek z herbatą dla Maćka powiedziałam:
- Proszę bardzo. Pyszna herbatka z cukrem.
- Nie zrobiłaś tego.- powiedział patrząc na mnie podejrzliwie, po czym wziął łyka.
- Owszem zrobiłam.- odparłam śmiejąc się.
- Zapłacisz mi za to.
- Jaką formę płatności pan wybiera?
- Taką.- powiedział i przybliżył się do mnie tak, że dzieliły nas tylko milimetry. Moje serce zaczęło bić niczym młot. Czułam jego oddech na mojej twarzy. Z jednej strony chciałam tego, chciałam być z nim, ale z drugiej wiedziałam, że taki układ nie jest dla nas. Kiedy usta Maćka musnęły moje zmusiłam się, aby zaprotestować:
- Maciek, nie.- powiedziałam odsuwając się.
Poczułam na sobie jego wzrok. Nic nie powiedział. Spojrzałam na niego i zaczęłam mówić:
- To nie ma sensu. My nie…
- Czekaj chwilkę.- przerwał mi.- Co według Ciebie nie ma sensu?- zapytał wstając.
- My.- wyszeptałam.
- Słucham?
- Czy ty tego nie widzisz?- podniosłam ton głosu. To się nie uda. Nasz związek głównie opierałby się na kłótniach.
- Ada, co ty mówisz?- podszedł do mnie. Odsunęłam się.
- Jesteśmy partnerami z pracy i niech tak zostanie.
- A czyli kolejna gatka typu: „zostańmy przyjaciółmi.” Dobra jak chcesz. Mówisz i masz.- powiedział i wyszedł trzaskając drzwiami.
Łzy pociekły i po policzkach. Podeszłam do okna. Maciek właśnie wybiegał z klatki. Spoglądnął w moje okno oczyma pełnymi bólu. Dotknęłam ręką szyby i szepnęłam:
- Przepraszam.
Wykończona dzisiejszymi wydarzeniami i płaczem postanowiłam pójść spać.

Następny dzień rozpoczął mi się zwyczajnie. No prawie. Był jeden wyjątek. Do pracy pojechałem autobusem. Wcale nie miałam Maćkowi za złe, ze po mnie nie przyjechał.
Zbliżając się do komendy zauważyłam Eryka. Jechał na rowerze.
- Cześć.- przywitałam się.
- O, cześć Ada.
- Widzę, że przerzuciłeś się na ekologiczny środek transportu.
- Wiesz ile te dwa kółka mają zalet?
- Niech zgadnę. Nie stoisz w korkach.
- Zgadza się.
- Ta zaleta przebija wszystko. Kupuje rower.
- Super. Może będziemy razem jeździć do pracy. Tylko nie wiem, co na to pan komisarz. A właśnie, gdzie on jest?- zapytał. Dotychczasowy uśmiech znikł z mojej twarzy. Odwróciłam głowę w stronę komendy i powiedziałam:
- Pewnie już w komendzie.
- Nie przyjechaliście razem?
- Nie.- rzuciłam. Eryk widocznie zorientował się, że jest coś nie tak, bo nie zadawał więcej pytań. Weszliśmy razem do środka.
- To, do zobaczenia.- powiedział, kiedy nasze drogi się rozchodziły.
- Do zobaczenia.- powiedziałam uśmiechając się.

Kiedy przybyłam na swoje piętro, Maciek już był. Siedział za swoim biurkiem bacznie wpatrując się w ekran monitora.
- Cześć.- przywitałam się, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Nic więcej nie mówiąc usiadałam na krześle. Na biurku zauważyłam kartkę z napisem:” Alibi doktora sprawdzone. Jest czysty.” Odwróciłam się w stronę i Maćka i miałam coś mu powiedzieć na wzór, że zachowuje się jak małe dziecko, ale pojawiła się Barska i Radwan.
- Myślałam, ze was nie ma.- powiedziała.
- Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
- Nikt się nie kłoci.- odparła.
- Ciche dni?- wtrącił Radwan. Maciek na to nie zareagował. Ja również. Zapada chwilowa cisza, którą przerwała Barska:
- Macie coś?
- Potwierdziło się alibi doktora. Był wtedy w pracy. Mamy na to świadków.
- A, czyli nadal nic.
- No nie zupełnie. Sprawdziłam jeszcze pacjenta pana doktora i okazało się, że opuścił ośrodek odwykowy dwa tygodnie temu.
- Myślisz, że to mógł być on?
- Motyw miał. Skończył mu się łatwy towar.
- To sprawdźcie to.- powiedziała.

Po tych słowach Maciek wstał i nic nie mówiąc wyszedł. Barska rzuciła mi pytające spojrzenie, a ja udając, że nic nie wiem wzruszyłam tylko ramionami i poszłam za nim.
- Coś się musiało stać. To do nich nie podobne.- usłyszałam za plecami Barską.
- Maciek, zaczekaj!- krzyknęłam.
- Nie jesteśmy na spacerze, tylko w pracy.- o dziwo się odezwał.
Kiedy siedzieliśmy już w samochodzie, postanowiłam jeszcze raz spróbować porozmawiać:
- Maciek pogadajmy.
- Nie ma o czym.
- Jest.
- Słuchaj jesteśmy teraz w pracy i proszę cię skupmy się na swoim zadaniu.
- Nie, to ty posłuchaj. Zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak.
- Ja?
- Tak. Posłuchaj.- ściszyłam głos.- Jesteś wspaniałym facetem, ale każde z nas ma swój styl życia. Bardzo odmienny. Nie chce Cię stracić, bo jesteś dla mnie kimś ważnym, dlatego proszę Cię pozostańmy przyjaciółmi.
Nie usłyszałam słownego potwierdzenia, ale i zaprzeczenia. Jednak wiedziałam, że wszystko się ułoży.



piątek, 19 sierpnia 2011

Doktor

Zuzia spędziła u nas tylko kilaka dni. Jej ciocia przyspieszyła swój przyjazd do Polski. Oczywiście przydzielono im ochronę. Dzięki temu nasze życie wróciło do normalności  i mogliśmy się w pełni poświęcić tej sprawie.

Jak co dzień wstałam o ustalonej godzinie. Wyszłam pobiegać i zaczęłam szykować się do pracy. Kiedy kończyłam jeść śniadanie do kuchni weszła Ewa.
- Hej. Co tak wcześnie wstałaś?- zapytam dopijając kawę.
- Chciałam z Tobą porozmawiać. A złapać Cię o jakiejś przyzwoitej porze graniczy z cudem.
- Taka praca.
- Ty nie pracujesz tylko harujesz. Spójrz jak ty wyglądasz. Kiedy spałaś więcej niż cztery godziny.
- Nie pamiętam.
- No właśnie.
- To chciałaś mi powiedzieć.
- Nie. To dodałam przy okazji.
- Więc słucham, bo szczerze mówiąc to nie wiele mam czasu.
- Razem z Mateuszem postanowiliśmy zamieszkać razem i w związku z tym…
- Postaram się coś jak najszybciej znaleźć.- powiedziałam szybko przerywając jej, ale ona nie zważając na mnie zaczęła mówić dalej:
- Chciałam się Ciebie zapytać czy może ty nie chcesz tego mieszkania.
- Yyy tak dzięki.- wydukałam zaskoczona.
- No to super. Sprawa załatwiona, a teraz zbieraj się, bo pan komisarz już jest.- powiedziała patrząc przez okno.
- Ok. Pa.
- Pa.

- Cześć.
- Cześć. Myślałem, że po kilku dniach mieszkania razem będziesz bardziej się do mnie spieszyła
- Niby dlaczego?
- Ponieważ ta nagła rozłąka spowoduje, ze zatęsknisz za mną.
- Chciałbyś.
- Chciałbym.- mruknął.
- Mówiłeś coś?- zapytałam.
- Tak, że zraz spóźnimy się do pracy.
- Aha.

Przechodząc przez drzwi komendy od razu udaliśmy się do Barskiej.
- Cześć.
- Cześć. Pięć minut spóźnienia.
- Księżniczka zaspała.
- Książę się zagadał.
- Dobra nie będę wnikać w szczegóły. Wolę przejść do sprawy. Otóż…
- A gdzie pan inspektor?
- Na akcji.
- A myślałem, ze ukrywa się przed Zuzią
- Wolski mogę.- powiedziała Barska lekko zirytowana.
- A tak przepraszam.
- Więc dotychczas udało nam się dowiedzieć iż nasz denat był Dyrektorem handlowym ogólnopolskiej sieci aptek „ Na Zdowie”. Jego zona pracowała jako farmaceutka.
- Coś jeszcze?
- Nie.
- To nie wiele wiemy.- powiedział Wolski.
- No, więc do roboty.- podsumowała Barska.

Po wyjściu z gabinetu Barskiej powędrowaliśmy do naszego suzuki.
- To gdzie jedziemy?- zapytał mnie Wolski.
- Do apteki.
- A co zapomniałaś wykupić recepty?
- Nie potrzebuje lekarstw.
- Ja też nie, więc po co tam jedziemy.
- Porozmawiać.
- A będą tam jakieś panie, prawda?
- Chyba tak.
- To dobrze.

Od farmaceutek dowiedzieliśmy się, a raczej Maciek się dowiedział, że nasza denatka zorientowała się, że ktoś wypisuje recepty dla osoby nie żyjącej. Były to silne leki przeciwbólowe. Powiedziała to mężowi, a on dzięki swoim wpływom dowiedział się który to lekarz i pan doktor stracił możliwość wykonywania zawodu. Natomiast jego pacjent- narkoman został skierowany przez sąd na leczenie odwykowe.
Kiedy wiedzieliśmy już trochę więcej wróciliśmy na komendę. Opowiedzieliśmy wszystko Barskiej a następnie zabraliśmy się do szukania informacji na temat naszego pana doktora i jego pacjentów.

- O patrz mam naszego doktorka.- krzyknął Wolski jedząc bułkę.
Podjechałam krzesłem bliżej.
-  No nie ma co leczenie to miał wspaniałe.- powiedziałam.
- Wiesz każdy ma swoje sposoby.
- No, ale do czego one go doprowadziły. Stetoskop zamienił na miotłę.
- To co jedziemy teraz do lekarza?
- A mamy jakieś inne wyjście/

Udaliśmy się pod wskazany adres. Była to dość nie miła okolica. Drzwi otworzyła nam jakaś kobieta.
- Dzień dobry. Policja. – pokazaliśmy odznaki.- Zastaliśmy Mirosława Kubałe?
- Tak, a o co chodzi?
- Chcielibyśmy z nim porozmawiać. Możemy wejść?
- Tak proszę.
- Mirek! Policja do Ciebie!- krzyknęła po czym udała się do kuchni.
- Słucham?- powiedział mężczyzna wychodząc z pokoju.
- Pan kiedyś był lekarzem?- zapytałam.
- Stare dzieje. Nie chce do nich wracać.
- Lewe recepty, donos, utrata możliwości wykonywana zawodu.- powiedziałam.
- Mówiłem, że nie chce do tego wracać.
- Ale my chcemy.
- Wiecie gdzie mam to, co wy chcecie?!- krzyknął i rzucił się na mnie.
Maciek złapał go wykręcając mu ręce do tyłu.
- Puszczaj psie!
- Posłuchaj.- zaczął Maciek.- Albo usiądziesz grzecznie tu na krzesełku i porozmawiasz z nami albo zabierzemy Cię na niesamowitą wycieczkę wypasionym radiowozem na Rakowiecką.
- Dobra.
- Słuszna decyzja.
Maciek posadził go na krześle a ja zaczęłam zadawać pytania:
- Znałes rodzinę Rybskich?
- Tak.
- To przez nich twoje życie zawodowe uległo w gruzach?
- Tak.
- Postanowiłeś się zemścić za wyrządzone krzywdy i zabiłeś ich.
- Zwariowałaś nic im nie zrobiłem.
- Miałeś motyw.
- Może i miałem, ale chęć zemsty już mi przeszła. Przyzwyczaiłem się do swojego życia.
- Gdzie byłeś w czwartek o 6 rano?
- W pracy.
- No dobra.

- Wierzysz mu?- zapytał mnie Maciek, kiedy wychodziliśmy z kamienicy.
- sama nie wiem. Wypadł przekonująco.
- No sprawdzimy jego alibi i nasze wątpliwości się wyjaśnią. A teraz jedziemy do domu.

Maciek podjechał pod mój blok. Chwyciłam za klamkę i zamierzałam się do wyjścia, kiedy usłyszałam głos Maćka:
- Ewa jest w domu?
- Nie.
- Mogę wejść?
- Jasne.
Udaliśmy się na górę.