czwartek, 15 września 2011

Podstęp

Po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się dookoła.  Dzielnica nie prezentowała się za ciekawie. Powiem więcej. Wyglądała jakby przed minutą przeszło przez nią tornado lub inny kataklizm. Wszędzie można było znaleźć kawałki szkła po butelkach piwa, czy innych trunkach. Nieopodal na starym trzepaku bawiły się dzieci. Kiedy nas dostrzegły pouciekały do domów. Widocznie tutaj wszystkich nowych traktowano podejrzanie.
- Tu jest…- nie wiedziałam jakim słowem to określić.
- Strasznie.- dokończył za mnie Maciek. Pokiwałam głową patrząc na niego.
- Nie wszystkie zakątki Warszawy są takie jakie nam pokazują w telewizji.- powiedział i skierował się w stronę drzwi. Ja po chwili zamysłu dorównałam mu kroku.
Kiedy udało mam się znaleźć te odpowiedzenie drzwi wyciągnęłam rękę, aby zapukać. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły.
-  O co chodzi?- zapytał mężczyzna trzymając piwo w ręku.
- My do Wojtka. Jest?
- A kto pyta?
- Policja.
- Tak. Już o wołam.- powiedział niepewnie. Nie podobało mi się to. Ledwo, co zdążyłam o tym pomyśleć usłyszałam:- Psy!!!- wrzasnął i próbował zatrzasnąć drzwi, ale Maciek jak zwykle był szybszy. Wbiegliśmy do środka jednak nikogo już tam nie było. Jedyne, co zobaczyliśmy to otwarte okno.- No nie, czy oni nie mogą wychodzić z mieszkania drzwiami jak cywilizowani ludzie, a nie jak małpy. Powiedział Maciek,  po czym rozkazał:
- Ja oknem, ty schodami. Kiwnęłam głową i wybiegłam na klatkę. Biegnąc po schodach usłyszałam jeszcze głos Macka:
- Cholera. Kto tu  posadził te kwiatki.
Wybiegając z budynku zobaczyłam naszego uciekiniera. Biegł w moją stronę. Zagrodziłam mu drogę mając go na celowniku. Szybko się odwrócił jednak za nim już stał Maciek.
- Ślepa uliczka. Koniec gry.- podsumował Wolski. Skuł go, poczym zwrócił się do mnie:
- Ada zamów panu taksówkę na Rakowiecką.
- Już.
Kiedy radiowóz z Wojtkiem odjechał, podeszłam do Wolskiego i powiedziałam:
- Ładna z Ciebie roślinka.
- Co?- zapytał zdziwiony.
- To.- pokazałam mu kwiatka, którego wyjęłam z jego włosów.
- Nie zły z Ciebie kaskader.- dodałam.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic.
- Śmiejesz się ze mnie?
Miałam zaprzeczyć kolejny raz, ale zadzwonił wolskiego telefon.
- Tak… Witaj… Oczywiście, że będę… To do zobaczenia.
- Barska?
- Nie Marta.
- Aha.
- Moja znajoma.
- Rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć. Przecież każde z nas ma swoje życie.
- No tak.
- Cieszę się, ze doszliśmy do porozumienia.
- Ja również. Chodź jedziemy, bo musimy jeszcze porozmawiać z Wojtkiem przy kawie.
- Racja.


- Dlaczego uciekałeś?- zadałam pierwsze pytanie.
- Dopiero co wyszedłem z tego ćpunowa, a już latają za mną psy.
- O to chodzi?
- A o co?
- Może masz coś na sumieniu?
- Każdy coś ma, prawda?
- Na przykład zabójstwo?
- Co? Zwariowałaś?
- Grzeczniej trochę!- krzyknął Wolski.
- Bo co?- wstał z krzesła, ale zaraz z powrotem na nie usiadł przy pomocy Maćka.
- Bo pstro.
- Posłuchaj.- postanowiłam kontynuować, bo wiedziałam, że sposób Maćka niewiele nam pomoże. – Radziłabym Ci zacząć rozmawiać, bo jak na razie, to nie widzę dla Ciebie jasnej przyszłości.
- Chyba, że chcesz oglądać świat przez kratki. To proszę bardzo milcz choćby nawet do śmierci.
- Możemy postawić Ci zarzut podwójnego zabójstwa.
- Co?! Jakiego zabójstwa?
- Ich? Poznajesz?- Maciek podsunął mu zdjęcie naszych ofiar.
- Kto ich tak urządził?
- No nie wiem. Może ty?
- Ta pewnie i co jeszcze?
- Znasz ich?
- No tak. To przez nich poszedłem do tego ośrodka.
- No to wszystko jasne.- powiedział Wolski.- Mamy sprawce. Śledztwo zakończone. W końcu.
- Co?- krzyknął przesłuchiwany. Ja również spojrzałam na Maćka.
- To nie ja. Przysięgam.
- Udowodnij.
- Kiedy byłem w tym ośrodku odwykowym, przyszła do mnie mamuśka tego doktorka. Chciała abym jej pomógł.
- W czym?
- Nie wiem. To było na początku. Byłem na głodzie, więc...
- No dobra.


- I znowu wychodzi na Twoje.- powiedział Wolski, kiedy wychodziliśmy z pokoju przesłuchań.
- Jeszcze tego nie wiemy.
- Ale się dowiemy.
- Jak?
- Zobaczysz.

Pojechaliśmy do pana doktora. Mieliśmy szczęście, bo zastaliśmy jeszcze tam mamusię.
- Mirek wszystko wiemy.- powiedział Wolski.
- Niby co?
- To, co jest prawdą. Pojedziesz z nami.
Kiedy Maciek zaczął zakładać mu kajdanki odezwała się pani psycholog:
- To nie on.
- A kto?- zapytał udając zdziwionego Maciek.
- Ja.
- Co? Mamo, dlaczego?- zaczął doktor.
- Nie mogłam patrzeć jak marnujesz swoje życie. Chciałam, aby za to zapłacili.
- Po co? Przecież ja wcale nie narzekałem na swoje życie. Tak poza tym, to wcale nie chciałem być lekarzem, to było twoje marzenie.
- Zrobiłam to, bo Cie kocham.


- Niezła sztuczka.- powiedziałam do Wolskiego.
- No nie. Nie uczyli Cię tego na psychologii?
- Nie.
- W takim razie miałaś wielkie szczęście, że trafiłaś na takiego partnera jak ja.
- I to jakie.
- Prawda.
- A co by było, gdyby ona się nie nabrała?
- Tym to martwił bym się później.
- Rozumiem.
- To co? Podwieźć Cię do domu?
- Byłabym wdzięczna.