sobota, 30 lipca 2011

Fikcyjna rodzina

W ciszy zmierzaliśmy do policyjnej izby dziecka. Maciek kierował natomiast ja siedziałam razem z Zuzią na tylnym siedzeniu. Cała zapłakana i roztrzęsiona wtuliła się w moje ramiona. Nic nie mówiłam tylko głaskałam ją po jej blond włosach.
Po dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy na miejsce. Skierowaliśmy się do środka. Zuzia kurczowo trzymała się mojej ręki. Po chwili czekania wyszła do nas kobieta w średnim wieku. Była to pani psycholog.
- Ty jesteś zapewne Zuzia?- zwróciła się do dziewczynki.
Zuzia pokiwała głową.
- Pojedziesz ze mną?- kobieta wyciągnęła ku niej rękę. Zuzia pokręciła przecząco głową i jeszcze mocnej chwyciła mnie za rękę. Kobieta spojrzała na mnie, więc zwróciłam się do Zuzi.
- Zuziu idź z panią. Poznasz nowe koleżanki.
Kiedy tylko Zuzia puściła moja rękę pani psycholog pociągnęła ją do sobie. Mała zaczęła płakać, a ta nie zważając na nic wzięła ją na ręce i poszła do jednego z pokoi.
- Chodź Ada, idziemy.- powiedział Wolski i skierował się do wyjścia.
Ja ani drgnęłam. Stałam wpatrując się w drzwi za którymi zniknęła mała Zuzia. Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Maciek widząc, że nie idę za nim wrócił się i podszedł do mnie. Szybko wytarłam łzę, która spływała mi po policzku.
- Idziemy?- zapytał bacznie mi się przyglądając.
- Tak, tak. Zamyśliłam się.
Idąc do samochodu nic nie mówiłam. Maciek widząc, że coś jest nie tak zapytał:
- Ada co jest?
- Nic.
- Przecież widzę.
- Zmęczona jestem.
- Yhy. Znam Cię już trochę i wiem, że coś Cię trapi. To ta mała, prawda?
- Te wszystkie wydarzenia przypomniały mi mnie i moich rodziców.- powiedziałam.  Maciek popatrzył na mnie ze współczuciem. Kiedy powracające obrazy w mojej głowie zaczęły wywierać na mnie emocje szybko zmieniłam temat aby się nie rozkleić.
- No dobra jedziemy, bo już późno, a jutro praca.
- Racja.
W drodze do domu próbowałam się zachowywać w miare normalnie, mimo iż nie było to proste. Cały czas miałam przed oczyma twarz małej Zuzi. Kiedy Maciek zaparkował pod moim blokiem odwróciłam się do tyłu aby wziąć moją kurtkę z tylnego siedzenia i wtedy oniemiałam z zaskoczenia. Na fotelu zwinięta w kłębek spała Zuzia.
- Maciek?
- Hmm?
- Tu jest Zuzia.
- Co? Nie możliwe.
- No to zobacz.
Kiedy zobaczył i uwierzył wyciągnął komórkę.
- Do kogo dzwonisz?
- Do Barskiej.
W chwili, której Maciek miał zamiar wybrać numer Barskiej ona zadzwoniła do niego.
- Właśnie miałem do Ciebie dzwonić.- powiedział. Rozmawiał z nią z jakieś pięć minut odpowiadając jej co jakiś czas słowa które o niczym nie mówiły. Kiedy się rozłączył zapytałam:
- I co?
- Nico.
- Maciek.
- Ale wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
- Wolski!.- krzyknęłam półgłosem.
- Lubię  jak się złościsz.
- Mów.
- Ktoś w izbie dziecka podszył się za policjanta i chciał zabrać Zuzie. Kiedy jedna z opiekunek przyłapała go przed pokoju, w którym teoretycznie miała spać mała zaczął się tłumaczyć, ma ją zawieźć do cioci, kiedy opiekunka poszła to sprawdzić zwiał. Barska podejrzewa, żę może to być nasz zabójca.
- Zuzia widziała jego twarz. Jest jedynym światkiem zabójstwa.
- Właśnie dlatego księżniczko Paulina każde nam się bawić w rodziców. Mamy nie spuszczać jej z oka przez 24 godziny.

***Maciek***

Fakt, ze miałem zajmować się dzieckiem wzbudzał we mnie lekki niepokój. Nie to żebym się bał, co to, to nie. Jednak była to dla mnie całkiem nowa sytuacja, ponieważ nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z dziećmi. Jedyne pocieszenie budziła we mnie myśl, że nie będę z tym sam. W końcu mam księżniczkę pry której nie możliwe staje możliwe a nieznane codziennością..
- Wiesz co nigdy spodziewałem się, że z godziny na godzinę zostanę tatą.
Uśmiechnęłam się.
- To dokąd jedziemy żono?
- Nie za bardzo wczuwasz się w role.
- Lubię być dokładny.
- Rozumiem.
Po chwilowym namyśle zdecydowaliśmy, ze pojedziemy do mnie. Powód tej decyzji był prosty. U mnie jest więcej miejsca. Gdy dojechaliśmy na miejsce mała spała.
- Szkoda ją budzić. Weź ją na ręce.- powiedziała Ada.
- Na ręce?- zapytałem upewniając się.
- Tak, a co?
- Nic.
Kiedy wziąłem ją na ręce Zuzia machinalnie objęła mnie rękoma. Spojrzałem na Ade i powiedziałem z uśmiechem:
- Nawet w śnie dziewczyny na mnie lecą.
- To jeszcze dziecko.
- Ale kobieta tak?
- Oj Wolski ,Wolski.
- No co?
- Nic, nic.- powiedziała przytrzymując mi drzwi.
Kiedy położyliśmy Zuzie spać do mojego łóżka udaliśmy się do salonu.
- Chcesz herbatę?- zapytałem.
- Chętnie.
- No to idę zaparzyć.
- Pomogę Ci.
Poszliśmy do kuchni, kiedy czekaliśmy w ciszy na wodę  powiedziałem:
- Trzeba przyznać, że spryciula jest z tej małej.
- Wcale nie dziwie się Zuzi, że uciekła  stamtąd.
- Dlaczego?
- Według mnie to ta pani psycholog dziwnie się zachowywała.
- Co mam przez to rozumieć?
- Nie uważasz, że ona może mieć coś wspólnego z tą sprawą?
- Dlaczego tak uważasz?
- Zobacz. Niecałą godzinę po tym jak przywieźliśmy Zuzię do izby dziecka ktoś chciał ją porwać. Skąd wiedział, ze ma ją tam szukać?
- Może coś w tym jest, ale to zostawmy do rana, ok.?
- Ok.
- Dobra to ty możesz iść do łazienki a ja w tym czasie pościele ci łóżko.
- Dobrze.
Poszedłem do pokoju. Wyciągnąłem jakość pościel z szafy i zabrałem się do roboty. Nie wychodziło mi to najlepiej jednak po 15 minutach męczenia się udało.
- Gotowe.- powiedziałem jednak nie usłyszałem żadnej odpowiedzi ze strony Ady. Pomyślałem, że jest jeszcze w łazience, ale światło było zagaszone. Wszedłem do kuchni i znalazłem swoją zgubę. Ada spała oparta o stół. Ta sytuacja przypomniała mi pierwszy dzień Ady na komendzie. Nie potrzebnie tak na nią wtedy naskoczyłem. Po krótkim zamyśleniu podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce.
- Maciek już wstaje, postaw.- wymamrotała zaspana.
- Już, już.- szepnąłem.

środa, 20 lipca 2011

Przeszłość

Budzik, który zapomniałam wyłączyć rozbrzmiał się o godzinie szóstej. Zaspana sięgnęłam ręką, aby go wyłączyć. Kiedy w pokoju ponownie zapanowała cisza, zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć. Po dziesięciu minutach stwierdziłam, że nic z tego nie będzie. Wstałam, założyłam dresy i wyszłam pobiegać. Tym razem udałam się do parku. Od czasu, kiedy w pobliskim lasku znalazłam dwa ciała wole omijać to miejsce. Biegłam sobie spokojne aż do momentu, kiedy poczułam, że ktoś łapie mnie z tyłu i unosi do góry. Moja adrenalina mnie nie zawiodła. Krzyk jaki z siebie wydobyłam spowodował, że z powrotem znalazłam się na ziemi.
- Nie myślałaś o tym, aby wstąpić do chóru kościelnego, czy coś?- usłyszałam za plecami głos Wolskiego. Odwróciłam się w jego stronę i krzyknęłam:
- Czy Ci już kompletnie odbiło?! Wiesz jak mnie przestraszyłeś?!
Maciek miał już coś powiedzieć jednak powstrzymał się. Popatrzył na mnie i widząc, że naprawdę przesadził powiedział:
- Masz racje odbiło mi, przepraszam.- usłyszałam cichy głos.
Spojrzałam na niego. Swoim zachowaniem przypominał mi małego chłopca. Oczywiście wiedziałam, że udaje, ale mimo to nie mogłam powstrzymać śmiechu. Stał ze spuszczoną głową i miną taką jakby miał się zaraz rozpłakać.
- No dobra tym razem Ci wybaczam.- powiedziałam czochrając go po włosach.
- Dziękuje!- krzyknął i ponownie wziął mnie na ręce dodając tym razem kręcenie się w kółko. Wszyscy przechodni oczywiście swe oczy skierowali ku nam.
- Wariacie przestań.- powiedziałam śmiejąc się.
Po paru minutach przypomnieliśmy sobie, ze nie jesteśmy już dziećmi i zaczęliśmy się zachowywać jak na dorosłych przystało- no prawie, bo Maciek lubi być w centrum zainteresowania.
- Widzę, że postanowienie o bieganiu naprawdę wziąłeś na serio.- powiedziałam.
- Ja wszystkie postanowienia biorę na serio.
- Nie byłabym tego taka pewna.
- Wątpisz we mnie?
- Nie, tylko nie wierze we wszystko co powiesz.
- I do tego nie wierzysz? Uraziłaś mnie.
- Wiesz mówią, że najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.
- Masz racje jestem Ci wdzięczny, ze jesteś ze mną szczera, ale pamiętaj ten uraz na zawsze pozostawi ślad w moim sercu.
- Dobrze zapamiętam, a teraz chodź romantyku, bo spóźnimy się do pracy.- powiedziałam i pobiegłam w stronę domu.
- Ej zaczekaj ja jestem dopiero początkującym biegaczem.
- Wierzę w Ciebie.- krzyknęłam.
- Cóż za zmiana.


Kiedy dobiegłam pod swój blok zauważyłam, że Maciek również tu biegnie.
- Zapomniałeś gdzie mieszkasz?- zapytałam.
- Nie.
- Zabłądziłeś?
- Nie.
- Masz zamiar w takim stroju iść do pracy?- zapytałam już poważnie.
- Nie.
- A w co się przebierzesz?
- W spodnie takie z nogawkami i koszulkę taką z rękawkami.
- Wiem jak wyglądają ubrania.
- Naprawdę?
- Tak.
- Zaskoczyłaś mnie.
Zapadłą chwilowa cisza. W końcu ponownie odezwał się Maciek.
- W samochodzie mam ubrania.
- Przyjechałeś tu samochodem?-
- A co, że niby miałem tu przybiec?
- No raczej.
- Mówiłem Ci, ze jestem początkujący.
- Chyba leniwy.
- Miałaś uważać na to co mówisz.
- Ach tak przepraszam.
Przekomarzaliśmy się tak aż do momentu, w którym przybiegła do nas zapłakana dziewczynka. Wpadła wprost w moje ramiona. Spojrzałam na Maćka oszołomionym wzrokiem, on również nie wiedział co się dzieje. Jedyne co nam przychodziło do głowy to, to, że stało się coś złego.
- Co się stało?- zapytałam delikatnym głosem.
- Jakiś pan przyszedł do nas i zaczął bić tatusia i mamusię.
- A Tobie nic nie zrobił?
- Nie, bo tatuś kazał mi uciekać.
- A gdzie mieszkasz?
- W tamtej klatce pod numerem 4.- wskazała.
Maciek od razu tam pobiegł ja natomiast zostałam z dziewczynką.
- Nie martw się wszystko będzie dobrze. Jesteśmy z policji.- powiedziałam aby ją uspokoić. Przez chwilę nic nie mówiłyśmy. Obie wpatrywałyśmy się w okna mieszkania w którym znajduję się tak ważne dla nas osoby.
- Jak masz na imię?- zapytałam, kiedy wyrwałam się zamyślenia. Postanowiłam zacząć trzeźwo myśleć.
- Zuzia.- powiedziała.
- Dobrze Zuziu chodź pójdziemy teraz do samochodu, bo muszę poinformować moją przełożoną o tej sytuacji.
Kiedy komenda wiedziała o wszystkim i lada moment miała zjawić się tu Barska z Radwanem i inni funkcjonariusze w lusterku zobaczyłam Macka.
- Zuziu zaraz wracam. Poczekaj tu na mnie, dobrze?- powiedziałam.
- Dobrze.
Wysiadłam z samochodu i skierowałam się w stronę Maćka. Po jego minie domyśliłam się, że nie jest dobrze.
- I jak?
- Mamy dwa trupy. Zawiadomiłaś Barską?
- Tak.
- A gdzie ta mała?
- W samochodzie. Nie chciałam aby słyszała nasza rozmowę.
- No dobrze myślisz pani psycholog.
Kiedy zastanawialiśmy się co mamy zrobić z małą przyjechała Barska z Radwanem oraz technicy.
- Cześć.
- Cześć.
- Gdzie jest ta dziewczynka?
- W samochodzie.
- Dobrze. Zawiadomiłam już izbę dziecka. Czekaja na Was. Jedzcie tam.
Kiwnęliśmy głowami i skierowaliśmy się do Sadochu. Kiedy w szybie zobaczyłam przestraszoną twarz Zuzi przypomniałam sobie siebie sprzed lat. Nagła śmierć moich rodziców wywróciła moje życie do góry nogami. Z dnia na dzień straciłam wszystko. Dzieciństwo straciło swoje znaczenie. To samo przytrafiło się tej małej dziewczynce. Zbliżając się bliżej samochodu coraz bardziej zaczynałam się bać. Bałam się tylko jednego, pytania:” Co z moimi rodzicami?” Mimo że jestem po psychologii i wiem jak w takich przypadkach powinno się postępować dodatkowy trud sprawiał mi fakt, że to samo przeszłam w dzieciństwie.

Co do sugestii anioli912 dotyczącej dodawania notek o stałej porze, to nie do końca jestem przekonana. Pomysł jest świetny, bardzo mi się podoba jednak nie wiem, czy będę umiała być taka sumienna, ponieważ nie zawsze czas na to pozwala a także czasem bywa brak weny.
Pozdrawiam.

czwartek, 14 lipca 2011

Wdzięczność

Kiedy Ada wróciła od Eryka opowiedzieliśmy o całej wczorajszej sytuacji mającej miejsce pod nasza komendą Paulinie i Andrzejowi.
- Jedzcie do domu się wyspać.- powiedziała Barska kiedy skończyliśmy streszczać wczorajszą noc.
- Dzięki.- powiedziałem z ulgą.
- Ja jednak wolałabym jeszcze pojechać do szpitala.- ta wypowiedź Ady podziałała na mnie lepiej niż mocna kawa. Spojrzałem na nią nie wierząc własnym uszą, co przed chwilą usłyszałem.
- Dacie radę?-  zapytała Barska bardziej parząc na mnie niż na Adę.
- Ja dam.- powiedziała. Piorunowałem ją spojrzeniem próbując jakoś przeniknąć do jej umysłu i zmusić do zmiany decyzji. Jednak na nic mojej starania. Nawet na mnie nie spojrzała.
- Maciek a ty?- zapytała mnie Barska ukrywając śmiech.
- Pewnie.- odpowiedziałem z przymusu, bo co niby miałem zrobić puścić ją samą? To wykluczone. Kątem oka widziałem uśmiech na twarzy Ady.


- Wiesz, że jak spowoduje wypadek i zginiemy to będzie tylko i wyłącznie Twoja wina?
- Wiem, że jesteś świetnym kierowcą.- te pochlebienie sprawiło, że przeszły mi nerwy. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy w kierunku szpitala.
- A jednak żyjemy.- usłyszałem Adę, kiedy zaparkowałem pod szpitalem.
- Starałem się.
Weszliśmy do szpitala. Po rozmowie z lekarzem udaliśmy się do sali, w której leżał nasz poszkodowany.
- Dzień dobry. Jesteśmy z policji. Podkomisarz Mielcarz. Komisarz Wolski.- przedstawiłem nas.
- Dzień dobry. To państwo wczoraj…- zamilkł.
- Można tak powiedzieć.- odpowiedziałem wiedząc co ma na myśli.
Kiedy miałem zadawać kolejne pytanie zadzwoniła moja komórka.

*** Ada***

Maciek spojrzał na mnie i wyszedł z sali. Wiedziałam co mam robić. Podeszłam bliżej łóżka poszkodowanego. Usiadłam na krześle i zaczęłam kontynuować nasze przesłuchiwanie.
- Pamięta pan kto panu to zrobił?- zapytałam.
- Tak. To Darek.
- Kim jest darek?
- To mąż kuzynki mojej Natalki.
- Czy to on zabił również Natalie?
- Tak sądzie.
- A jaki miał motyw?
- Głównym ich celem było dziecko. Bardzo chcieli zostać rodzicami, ale to było nie możliwe. Kiedy Małgorzata dowiedziała się, że Natalka jest w ciąży zaczęła zachowywać się podejrzanie. Było to tuz przed moim wyjazdem za granice. Mówiłem Natalii, że lepiej będzie jak zostanę jednak ona  mówiła, że przesadzam, że stałem się „nadwrażliwym tatusiem”.- kiedy wypowiadał te dwa ostatnie słowa uśmiechnął się. – Więc pojechałem. Dlaczego ją posłuchałem.- zaczął sobie wyrzucać.- Miałem wrócić jeszcze Purd narodzinami Adasia, ale urodził się wcześniej. Kiedy tylko Natalka mi powiedziała, ze nasz synek już jest wsiadałem do pierwszego samolotu i wróciłem. Jednak kiedy wszedłem do domu zobaczyłem, że stało się cos złego. Rzeczy były porozrzucane po całym mieszaniu. Domyśliłem się kto za tym wszystkim stoi, więc poszedłem tam.
- Dlaczego pan nie poszedł z tym na policję.
- Nie wiem. Działam impulsywnie.
- No dobrze.- powiedziałam i wstałam z krzesła. Kiedy chciałam wyjść mężczyzna złapał mnie za rękę. Odwróciłam się w jego strone.-
- Znajdziecie mojego synka?- zapytał rozgoryczonym głosem.
- tak.- odpowiedziałam lekko zmieszania.

Idąc ku wyjściu zobaczyłam zmierzającego ku mnie Maćka.
- Maciek to- zaczęłam.
- Mąż kuzynki.- dokończył za mnie. Spojrzałam na niego zaskoczona z zapytaniem „Skąd to wiesz?” Widocznie wyczytał to z moich ust, bo odpowiedział.
- Od Eryka. Jednak chirurdzy naprawdę się postarali, bo Erykowi udało się ściągnąć odciski palców z noża. Mieliśmy szczęście, bo koleś znajduje się w naszej bazie.
- Jedziemy tam.- zakomunikowałam i pobiegłam do samochodu. Maciek przybył chwile później.
- O której rano wstajesz biegać?- zapytał wsiadając do samochodu.
- O 6,a co?- zapytałam zaskoczona.
- Chyba się przyłącze.
- Słuszna decyzja.- powiedziałam uśmiechając się.

Po dziesięciu minutach jazdy na sygnale dotarliśmy na miejsce. Szybkim krokiem skierowaliśmy się do domu naszych podejrzanych. Drzwi oczywiście były zamknięte a na pukanie nikt nie otwierał. Nic nie mówiąc odeszłam trochę dalej popatrzeć czy nikt nie idzie, a Maciek zabrał się do magicznego otwierania drzwi. Po kilku sekundach z bronią w ręku byliśmy już w środku. Jednak nikogo ani niczego tam nie znaleźliśmy. Dom był całkowicie pusty. W pewnej chwili usłyszałam jakiś hałas.
- Słyszysz?- zapytałam Maćka.
- To chyba dochodzi z garażu.- powiedział.
Wybiegliśmy na podwórko, ponieważ garaż znajdował się z tyłu domu. Jednak było już zapóźni. Jedyne co zobaczyliśmy to tył oddalającego się samochodu. Szybko udaliśmy się do naszego suzuki i rozpoczęliśmy pościg. Podczas gdy Maciek kierował ja chwyciłam radio i zaczęłam mówić:
- Do wszystkich patroli ścigamy srebrne terenowe subaru o numerze WWR…. Kieruje się na  drugi zjazd na autostradę. W samochodzie może być dziecko.
Po dwóch minutach nasz ścigany został otoczony przez nas i dwa radiowozy. Wyszliśmy z samochodu wyciągając bronie.
- Wyłazić z wozu.- krzyknął Maciek.
- Wyłazić z wozu powiedziałem.- powtórzył. Dopiero teraz zadziałało.
- Ręce na kark!- krzyknął.
- Jesteście aresztowani za zabójstwo, próbę usiłowania zabójstwa i porwanie dziecka.- oznajmił Maciek po czym  inni funkcjonariusze zajęli się nimi. My natomiast pobiegliśmy do tylnych drzwi auta. Na szczęście malcowi nic się nie stało. Leżał sobie spokojnie w foteliku.
Maciek wyciągnął go z samochodu.
- Patrz śmieje się.- powiedział.
- Chyba Cię polubił.
- No jak by mogło być inaczej mnie wszyscy lubią.
Zaczęłam się śmiać.
- No co źle mówię?
- Ależ skąd.
Kiedy medycy zbadali malca i powiedzieli, ze nic mu nie jest zabraliśmy go taty.
- Synku, kochanie moje.- powiedział kiedy zobaczył Adasia. W jego oczach dostrzegałam łzy radości. Trzymając Adasia w ramionach spojrzał na nas takim wdzięcznych wzrokiem jaki jeszcze nigdy jeszcze nie widziałam i rzekł:
- Bardzo państwu dziękuje.
- To nasza praca.- powiedział Maciek i skierowaliśmy się do wyjścia.
- Czy teraz mogę się porządnie wyspać?- zapytał się mnie kiedy wsiadaliśmy do samochodu.
- Tak.- powiedziałam i sięgnęłam po pas. Kiedy spojrzałam na Maćka zobaczyłam, że śpi na kierownicy.
- Co ty robisz?
- Śpię. Przecież mi pozwoliłaś.
- Ale nie w tym momencie.
- Ale dlaczego nie?
- Bo ja nie mam zamiaru spać w samochodzie.
- Ale dlaczego, przecież wygodnie tu.
- Maciek proszę.- zmieniłam ton głosu.
- Ok. Przecież tylko żartowałem.- powiedział śmiejąc się.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Berek

Wchodząc na komendę pierwsze kroki skierowaliśmy do gabinetu Barskiej. Maciek podtrzymując honor mężczyzn otworzył drzwi i ruchem ręki nakazał abym to ja weszła pierwsza mówiąc przy tym swoim zniewalającym głosem:
- Panie przodem.
Spojrzałam na niego zaskoczona, ale pozostawiłam to bez komentarza, ponieważ miewał już  takie przypływy uprzejmości jednak Radwan nie mógł się powstrzymać.
- Wolski jaki z Ciebie dżentelmen.
- Mało już nas takich zostało, więc Andrzejku powinieneś być zaszczycony, ze masz okazję z takim pracować.
- Jestem w niebo wzięty.
- Cieszę się, ze mogłem Cię uszczęśliwić.
- Dobrze panowie myślę, ze już starczy tych uprzejmości. Przejdźmy do rzeczy. – powiedziała Paulina.
- Ok.- powiedzieli chórkiem jak mali chłopcy i wyprostowali się na krześle niczym upomnieni uczniowie w szkole.
- Czyli tak.- zaczęła Barska.- Razem z Andrzejem dowiedzieliśmy się, że nasza denatka rodziła w szpitalu św. Antoniego. Nie wzbudzała żadnych niepokojących podejrzeń. Bardzo cieszyła się z narodzin dziecka.- A wy co macie?- zwróciła się do nas.
- Szczerze mówiąc nic. Kuzynka nic nie wiedziała o ciąży denatki.- powiedziałam.- A czy ktoś odwiedzał nasza ofiarę w szpitalu?- zapytałam Paulinę.
- Pielęgniarka mówiła, że nie.
- Aha.- powiedziałam. W gabinecie zapadła cisza.
- Więc stoimy w miejscu.- skomentował Radwan.
- No.- potwierdził Wolski. Ja w tym czasie zastanawiałam się nad kuzynką naszej denatki, jej dziwnym nerwowym zachowanie. Barska to zauważyła i zwróciła się do mnie:
- Ada? Masz jakąś teorie?- zapytała.
- Zastanawia mnie zachowanie kuzynki ofiary.
- A ta dalej o niej.- bąknął Wolski. Barska spojrzała na niego.
- Dobra. Już się nie odzywam.- powiedział a ja zaczęłam mówić dalej.
- Jak to możliwe, że nie wiedziała o ciąży swojej kuzynki skoro tak się przyjaźniły?
- No jest to jakiś argument, ale nie mamy na to żadnych dowodów.
- Razem z panem komisarzem możemy coś zdobyć.- powiedziałam zerkając na Macka.
- W jaki sposób?
- Popytamy sąsiadów.
- No jest to jakiś  pomysł.- powiedziała. Następnie skierowała się do Andrzeja:
- Co o tym sądzisz?
- Zawsze to coś.
- Dobra to pojedzcie jutro popytać.- spojrzała na zegarek.- Ok. Dochodzi jedenasta. Widzimy się jutro. - powiedziała.


- Nie odpuścisz, prawda?- usłyszałam, kiedy opuściliśmy gabinet Barskiej.
- Nie.- odpowiedziałam przyszykowując się tym samym na monolog uwag Wolskiego jednak niczego takiego nie usłyszałam.
- Tylko tyle?- zapytałam zszokowana.
- Tak. Domyślam się, że zaskoczyłem cię tym.
- I to jak.
- No dobra księżniczko zbieramy się do domu.
Uśmiechnęłam się w duchu na słowo „księżniczko”. Uwielbiam, kiedy tak do mnie mówi. W świetnych humorach opuściliśmy mury komendy. Mimo iż była już jedenasta powietrze nadal było ciepłe.
- Może pójdziemy na piechotkę?- zapytałam.
- Nie wystarczy Ci na dzisiaj spacerów?
- Nie.
- A co ja rano zrobię? Przybiegnę tu po samochód?
- Możesz tak zrobić w ramach joggingu, bo coś mi mówi, że z Twoją kondycją nie jest za dobrze.
- Śmiej się śmiej. Zobaczymy jaką ty będziesz miała kondycje w moim wieku.
- Oj przepraszam nie chciałam urazić dzidziusia.
- Słucham?
- Dziadziuś ma problemy ze słuchem. Może trzeba już pomyśleć po emeryturce.
- Pożałujesz tego.- kiedy to usłyszałam zaczęłam uciekać, a Maciek za mną. I tak oto zaczęliśmy się bawić w berka na policyjnym parkingu. Ku mojemu zdziwieniu nawet nikt z funkcjonariuszy nie pojawił się aby to sprawdzić. Widocznie musieli wiedzieć, że to my, bo któż inny by się tak zachowywał. Biegaliśmy w kółko z dobre pięć minut. Nagle moim oczom ukazała się sylwetka mężczyzny. Szedł w nasza stronę wzywając pomocy. Zatrzymałam się, aby lepiej się przyjrzeć.
- I kto tu jest dziadkiem babusiu?- usłyszałam rozweselonego Wolskiego. Odwróciłam się w jego stronę.
- Maciek ten mężczyzna chyba potrzebuje pomocy.- w momencie kiedy to powiedziałam mężczyzna upadł na ziemię. Pobiegliśmy do niego.
- Proszę pana.- zaczęłam. W jego brzuchu tkwił nóż.
- Dzwonie po karetkę.- powiedział Maciek.
- Co się stało?- zwróciłam się do mężczyzny.
- Moje dziecko… zabrała je… nie żyje…
- Kto nie żyje?- zapytałam.
- Natalka… zabiła ją… zabrała Adasia ratujcie go.
- Kto zabrał?- zapytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi, ponieważ mężczyzna stracił przytomność. Po niecałych pięciu minutach pojawiła się karetka. Zabrała rannego do szpitala. My udaliśmy się zaraz za nimi.
- No to koniec spaceru.- powiedział Wolski, kiedy jechaliśmy do szpitala.
- Na to wygląda. Praca wzywa.


Na korytarzu szpitalnym spędziliśmy dobre cztery godziny. Już prawie usypiałam, kiedy poczułam zapach świeżo parzonej kawy.
- Trzymaj księżniczko.- usłyszałam głos Wolskiego.
- O dziękuje. Jesteś kochany.
- Wiem.
- Co za skromność.
- Nie lubię się chwalić.
Zaśmialiśmy się cicho. Po chwili wyszedł lekarz. Od razu podeszliśmy do niego.
- Państwo jesteście z policji, tak?
- Tak. Co z nim?
- Miał sporo szczęścia. Wyjdzie z tego.
- Kiedy będziemy mogli z nim porozmawiać?
- Jak się wybudzi.
- Dobrze. A ma może pan doktor ten nóż?
- A tak, tak. Staraliśmy się jak najmniej go dotykać.
- Dziękujemy  bardzo. Do widzenia.
- Do widzenia.
Kiedy wyszliśmy ze szpitala było już widno, ale czemu tu się dziwić dochodziła 6 rano.
Nawet nie jechaliśmy do domu się przebrać. Wchodząc na komendę wszyscy się na nas patrzyli.
- To może ja pójdę od razu do Eryka, a ty idź na górę.- powiedziałam do Maćka.
- Ok.
Zapukałam do drzwi laboratorium.
- Cześć.
- Cz.. cześć- zająknął się na mój widok.-  Co ci się stało?
- Nie spaliśmy z Maćkiem całą noc, bo…- przerwał mi.
- Rozumiem.
- Bo siedzieliśmy w szpitalu.- dokończyłam. Na twarzy Eryka zauważyłam zdziwienie.
- A co się stało?
- Usiłowanie morderstwa. Tu masz narzędzie zbrodni. Może uda Ci się ściągnąć z niego odciski. Lekarze podobno bardzo się starali.
- Pewnie.
- To ja lecę na razie pa.
- Ada?- zwrócił się do mnie.
- Tak?
- Przepraszam. Nie powinien…
- Nie ma sprawy.
- Na razie.
- Do zobaczenia.


***Maciek***

Idąc na górę czułem się jak żywy trup. Moje kończyny odmawiały mi posłuszeństwa, a powieki stawały się coraz cięższe. Wszyscy tam zgromadzeni gapili się na mnie jak na jakieś dziwadło. Kiedy dochodziłem do swojego biurka a raczej doczłapywałem się, na swojej drodze spotkałem Radwana.
- Ulala gdzież tak zabalowałeś?- zapytał drwiącym głosem.
- W szpitalu.- bąknąłem i usiadłem na krześle.


Problem z pomysłami.